Pa pa Rafa, powodzenia Rafa

Coś od dawna wisiało w powietrzu i nie był to wyciągnięty w robinsonadzie Pepe Reina. Wydawało się, że posada Rafy Beniteza w The Reds od dość dawna trzymała się na jednym z jego nielicznych włosków, aż w końcu Hiszpan stracił pracę. Wszystko odbyło się wprawdzie dość dawno temu, ale w mundialowym zamieszaniu jakoś nie było czasu, by popełnić na ten temat tekst. Teraz kiedy obwoźny piłkarski festiwal o nazwie ''mistrzostwa świata'' wreszcie się kończy, możemy tego dokonać.

Rafa Benitez urodził się 16 kwietnia 1960 roku w Madrycie, bo tak to zaplanował - wielokrotnie wcześniej ćwiczył już zresztą ten stały fragment gry właśnie po to, by na świat przyjść dokładnie w imieniny Optata i Saturnina oraz równo na 17 lat przed narodzinami Freddy`ego Ljungberga i 27 przed pierwszym krzykiem Aarona Lennona. Obu zresztą postanowił złośliwie nigdy nie kupować już jako pięciolatek, kiedy ustawiał swoje żołnierzyki w niezawodnej formacji ofensywnego diamentu.

Niewiele wiadomo o jego dzieciństwie, a raczej nie wiadomo o nim niemal nic, oprócz tego, że padało tylko wtedy, gdy tego chciał. Wszystkie jego oceny w szkole układały się w morderczo skuteczny schemat 4-4-2 , a na osiemnaste urodziny dostał komputerowo projektowane w Hong Kongu zakola.

29-letni Rafa zawitał wreszcie do Realu Madryt - o tym, że to nastąpi wiedział już od równo dekady. Cała wiedza na temat przyszłości znajdowała się w jego notesie, dzięki czemu nie poszedł do kina na ''2012'', bo wiedział, że film okaże się straszliwym gniotem i starał się przez całe życie nie powiedzieć złego słowa o siostrze Zidane`a.

W Madrycie najpierw dwa lata pracował z drużynami młodzieżowymi Realu, później równe pół dekady z rezerwami klubu czyli Realem Madryt Castilla. Później został wysokiej klasy specjalistą od wprowadzania zespołów do Primera Division bądź trenowania klubów mających liczbę kibiców w przedziale od zera do 200. To pierwsze udało mu się w 1999 z Extremadurą i w 2001 z CD Tenerife - drużyną grającą, jak sama nazwa wskazuje, jak z nut i koncertowo; to drugie z Osasuną i Realem Valladolid.

Kiedy po dwóch kolejnych przegranych finałach Ligi Mistrzów - z Realem Madryt i Bayernem Monachium - Valencię opuścił w 2001 Hector Raul Cuper, ulubiony klub Batmana ściągnął na miejsce Argentyńczyka właśnie Beniteza. Ten dokonał rzeczy niemożliwej - zapuścił długie włosy odzyskał w 2002 dla Valencii tytuł mistrzowski, który Los Ches zgubili 31 lat wcześniej (w międzyczasie widywano go często w Barcelonie i Madrycie). Do swoich osiągnięć z Valencią Rafa dołożył jeszcze ''majstra'' w 2004 i Puchar UEFA w tym samym roku, po czym trafił do Liverpoolu.

Tam od sześciu lat ani razu nie wygrał Premier League. Po słynnym, kultowym, legendarnym i tanecznym stambulskim finale zdobył jednak w 2005 roku trofeum Ligi Mistrzów, a w 2007 roku finał Champions League przegrał - tym razem Milan się zemścił. Posiada też Benitez na swoim koncie dużo funtów, Puchar Anglii z roku 2006 oraz wiele transferów - wyborne (Fernando Torres), dobre (Pepe Reina), niezłe (Dirk Kuyt), takie sobie (David N`Gog), bardzo takie sobie (Ryan Babel) i będące Lucasem Leivą (Lucas Leiva).

Mistrz taktyki, który zawsze ma wszystko rozrysowane. Unika odpowiedzi na pytanie, czy w roku 2012 nastąpi koniec świata. Jak sobie poradzi z Interem Mediolan, którego szkoleniowcem będzie w nowym sezonie? To wie już tylko on sam. My z kolei wiemy, że to właśnie Benitezowi zawdzięczamy jeden z najbardziej wstrząsających momentów futbolowych XXI wieku.

Łukasz Miszewski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.