Zespoły z patentem na niezdobywanie

To że Hiszpania dopiero pierwszy raz sięgnęła po mistrzostwo świata nie dziwi specjalnie. W końcu mistrzostwa są co cztery lata i rozegrano dopiero 19 mundiali. Są jednak drużyny, które mają znacznie gorzej i mimo dziesięcioleci istnienia i grania wciąż w tej samej lidze nie mogą się pochwalić niczym poza rekordową liczbą smutnych kibiców. Oto zespoły zza oceanu, których gloryhunterzy nie dotknęliby nawet skarbem kibica ligi belgijskiej z sezonu 1982/93.

10. St. Louis Blues (NHL)

Hokeiści z Saint Louis pokazali, że czują  hokejowego Bluesa i od razu, gdy w sezonie 1967/68 dołączyli do NHL, zameldowali się w samym finale. Tam jednak gładko 0:4 przegrali z Montreal Canadiens. Ten sam manewr powtórzyli rok później, a w sezonie 1969/70 zaliczyli swoją trzecią z rzędu batalię o Puchar Stanleya, ale także z Boston Bruins nie potrafili wygrać nawet meczu.

I tak oto prezentują się trzy najlepsze sezony w historii klubu, przez który przewijały się takie gwiazdy jak Brett Hull, Wayne Gretzky, Chris Progner czy Brendan Shanahan. Każdy z powyższej czwórki ma na swoim koncie hokejowego Świętego Graala, ale żaden nie sięgnął po niego w trykocie Blues, bo ci w ciągu ostatnich 40 lat zdołali tylko dwa razy zabrnąć do finału konferencji. Pewnym pocieszeniem jest fakt, że w ciągu tego czasu tylko siedem razy kończyli zabawę na sezonie regularnym. Cztery takie przypadku zaliczyli w ciągu ostatnich pięciu sezonów, a awans w 2009 skończyli gładką porażką 4:0 z Vancouver Canucks, więc i tak fani hokeja w Saint Louis nie są raczej kopalniami endorfin.

9. New Jersey Nets (NBA)

Nets w tym sezonie byli bliscy zaliczenia najgorszego sezonu w historii NBA, ale wygrali o cztery mecze za dużo, by podbić wyczyn Philadelphia 76ers, którzy w 1971 zaliczyli bilans 9-73. W ten sposób stracili jedną z niewielu danych im szans zapisania się w annałach ligi. New Jersey jest bowiem dla koszykówki najwyraźniej przeklęte. Zespół powstały w 1967 jako New Jersey Americans i przez sezon grał w lidze ABA nic nie osiągając. Po przeprowadzce na Long Island zmienił nazwę na New York Nets. Podobno chciano, aby rymował się z Jets i Mets.

Przeniesiona drużyna w 1974 i '76 królowała w ABA, ale po zdobyciu drugiego tytułu przez Nets liga została rozwiązana i drużyna musiała przekwalifikować się na golfa albo dołączyć do NBA. Zdecydowano się na to drugie oraz powrót do New Jersey, które od tego czasu rymuje się prawdopodobnie z ''porażka''. Na 33 rozegrane w NBA sezony do playoffs zakwalifikował się 16 razy, z czego aż 10-krotnie już po pierwszej rundzie śmigali na wakacje. W 2002 i 2003 udało im się wprawdzie dotrzeć do samego finału NBA, ale powiedzieć, że mieli widoki na tryumf przeciw Los Angeles Lakers i San Antonio Spurs, to jak uznać, że Masturbator ma szanse zagrać na urodzinach Rodziny Radia Maryja.

8. Chicago Cubs (MLB)

Wyjątek na naszej liście, bo drużyna z Wietrznego Miasta ma mistrzostwo. Ba, nawet dwa mistrzostwa! Z tym, że zdobyła je w 1907 i 1908 roku, więc ze sporą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że wszyscy, którzy oglądając ich tryumfy byli w niebie, dziś są tam w trochę inny sposób. Podejrzewam, że wśród fanów Cubs opowieści o mistrzostwie przez przeszło 100 lat zostały ubarwione o smoki, rycerzy, dziewice i młodego Jacka Gmocha.

Możliwe, że także jako legendarna kraina, gdzie żyją jednorożce ich fanom jawią się finały, bo ostatni raz Cubs gościli w nich w 1945. Rywalizowali wtedy o tytuł z Detroit Tiger i na jedno ze spotkań pewien fan przyszedł z kozłem. Kozioł, jak to kozioł nie pachniał Channel No 5 i poproszono go o opuszczenie stadionu. Wkurzony właściciel podobno rzucił na klub klątwę, w której przepowiedział, że klub nigdy już nie awansuje do finału. Jak na razie klątwa działa, dzięki czemu Cubs w 2008 ustanowili rekord wszystkich zawodowych lig w USA pod względem lat bez mistrzostwa, który nadal śrubują. W dodatku prezydent Barack Obama kibicuje ich lokalnym rywalom - White Sox. Gloryhunter....

7. Cincinnati Bengals (NFL)

Tylko sześć z 32 istniejących dziś zespołów NFL nie może się pochwalić mistrzostwem ligi. Połowa nie ma się czym martwić, bo weszła do niej po 1995 roku (Houston Texans, Jacksonville Jaguars i Carolina Panthers) i więc jest dopiero sportowymi nastolatkami. Pozostała trójka, czyli Atlanta Falcons, Seattle Seahawks i właśnie Bengals ma już lata praktyki w oglądaniu jak inni święcą tryumfy.

Cincinnati powstali w 1968 i przez dwa sezony szurali po dnie AFL, aby po jej fuzji z NFL w końcu zasmakować playoffs. Był to przedsmak lepszych dni... które nigdy nie nadeszły. Przez 40 lat tylko dziewięć razy w Cincinnati nie musiano oglądać playoffs w telewizji. W 1981 i 1989 Bengals dochodzili do samego wielkiego Super Bowl, ale w obu przypadkach przegrywali z San Francisco 49ers, którzy w Cincinnati zapewne służą dziś do straszenia dzieci, które nie chcą jeść owsianki i hamburgerów. Jeśli to nie pomaga wezwany zostaje Chad Ochocinco .

6. Los Angeles Kings (NHL)

Puchar Stanleya to wyjątkowe trofeum, bo każdy jego zwycięzca zostaje na nim upamiętniony. Spośród grających dziś, a powstałych przed 1967 rokiem ekip brakuje na nim tylko dwóch nazw - opisanych już Blues oraz Kings. Ci drudzy na swoje wielkie chwile czekali długo, bo aż do 1988 roku, kiedy to w zamian za Wayne'a Gretzky'ego posłano do Edmonton hokeistów, miejsca w drafcie, wagon dolarów, a jeśli trzeba by, to pewnie dorzucono by nawet Hollywood i dostęp do oceanu. Pracujący na swoją legendę Gretzky w barwach Królów strzelał bramki w ilościach hurtowych, dzięki czemu mieszkańcy Los Angeles nagle odkryli, że ''spalony na czerwonej'' to nie zwrot z gangsterskiego slangu i po raz pierwszy zaczęli wypełniać po brzegi halę. W końcu w 1993, po 26 latach istnienia, Kings awansowali do finału, który jednak przegrali z Montreal Canadiens. Nigdy wcześniej, ani później nie zdołali przebrnąć nawet do finału konferencji.

Jeśli lubicie się lansować na cyferki, to może zainteresuje Was, że w czasie swojego istnienia 18 razy nie weszli do playoffs, a kiedy im się to udawało, to przeważnie szybko odpadali - na 35 serii w decydującej części sezonu wygrali tylko 11 i musieli mieć myśli samobójcze patrząc na lokalnego rywala z Kalifornii, czyli Anaheim Ducks, którzy powstali w 1993, a zdołali dwa razy dojść do finału, w 2007 sięgając po pamiątkę po Lordzie Stanleyu. Ekipa z LA jest więc żywym i szczerbatym dowodem na to, że jeśli chcecie odnosić sukcesy, to nie nazywajcie drużyny Kings. Wprawdzie Sacramento Kings z NBA mają tytuł na koncie, ale zdobyli go jeszcze jako Rochester Royals, a od czasu, gdy w 1972 przyjęli nazwę Kings (Kansas City-Omaha Kings) nigdy nie zdołali nawet dojść do finału NBA.

5. Washington Nationals (MLB)

Dla kibiców w stolicy USA baseballowy sezon ma zapewne dwa ciekawe momenty - pierwszy, kiedy prezydent tradycyjnie rzuca pierwszą piłkę i drugą, kiedy zostają wypłacone nagrody, dla tych, którzy prawidłowo obstawili jak daleko Nationals będą od playoffs. A przeważnie są bardzo daleko. Zresztą to chyba już taka tradycja zapoczątkowana w latach 1969-2004, kiedy dzisiejsi Nationals grali jako Montreal Expos. Baseballiści Expos byli pierwszym klubem z Kanady, który Amerykanie przygarnęli do którejś ze swych zawodowych lig. Sąsiedzi z północy odwdzięczyli się nie przeszkadzaniem im w wygrywaniu i zaledwie raz weszli do playoffs - w 1981 wyeliminowali nawet Philadelphia Phillies, ale poległ z Los Angeles Dodgers.

Po latach niepowodzeń i udowadniania, że w Kanadyjczycy chcą oglądać, jak kijami uderza się w krążek, a nie piłkę, zespół sprzedano, przeniesiono do stolicy USA i nazwano na część istniejącej tam niegdyś drużyny . Chociaż wydawało się to niemożliwe, po przeprowadzce idzie im jeszcze słabiej. Zespół bowiem nie tylko nie awansuje do playoffs, ale robi to niezwykle efektownie. Wprawdzie na dzień dobry Nationals osiągnęli bilans 81-81, ale potem było już tylko gorzej. Szczytem są zaś ostatnie dwa sezony, które zespół kończył wygrywając po 59 razy, a przegrywając odpowiednio 102 i 103 mecze, co czyniło z nich najgorszą drużynę ligi. Znaczy to, że zespół prędzej odnajdzie Bursztynową Komnatę niż w końcu wygra World Series.

4. Atlanta Falcons (NFL)

Atlanta nie jest chyba wymarzonym miejscem dla kibiców sportu. Względnie nieźle mają fani baseballistów Braves, którzy raz na jakieś 40 lat trafiają na nagłówki (mistrzostwa MLB 1914, 1957 i 1995), ale Hawks z NBA wywalczyli jedyne mistrzostwo zaledwie kilka lat po tym, jak w Ameryce skończono polować na czarownice , Atlanta Flames przez osiem lat w NHL zdołali tylko stracić sporo zębów, a tytuł przyszedł dopiero po przeprowadzce klubu do Calgary.

Kibiców Falcons w Atlancie najłatwiej zaś poznać po tym, że ze wstydu noszą torby na głowach albo przebierają się za pluszowe kopie Macieja Kurzajewskiego. Ich klub istnieje od 1966, ale jedynym dowodem na to, że ma jakikolwiek głębszy sens było przegrane Super Bowl w 1998. Dla drużyny miały przyjść lepsze lata, kiedy w 2005 podpisano rekordowy kontrakt z quarterbackiem Michaelem Vickiem (130 mln. dolarów za 10 lat gry), co jednak zaowocowało tylko dwoma słabymi sezonami, ucieczką trenera i tym, że od 2007 władze Falcons mogły odwiedzać swoją gwiazdę w więzieniu, gdzie trafił za organizowanie walk psów.

3. Phoenix Coyotes (NHL)

Każdy, kto lubi drużyny będące popychadłami w swoich ligach musi mieć nad łóżkiem ogromny plakat z logo Coyotes. A zaraz naprzeciw niego drugi z herbem ich poprzedników, czyli Winnipeg Jets. Pod taką bowiem nazwą zespół ruszył na podbój NHL w 1979 i dzielnie pracował na miano popychadła ligi. Wprawdzie na 17 sezonów aż 11 razy awansował do playoffs, ale tylko dwukrotnie zdołał przebrnąć pierwszą rundę i to tylko po to, by dwa razy oberwać po 0:4 od Edmonton Oilers.

Jeszcze weselej drużynie wiodło się po przeprowadzce do Arizony w 1996. Coyotes bowiem na 13 prób wejścia do playoffs aż siedem kończyli niepowodzeniem, a każdy z sześciu awansów kończyli już na pierwszej rundzie. Także w sezonie regularnym trudno znaleźć jakieś sukcesy, gdyż są jedną z trzech drużyn, które nie zdołały nawet zdobyć mistrzostwa dywizji. Pozostałe dwie są jednak od Coyotes znacznie młodsze. Florida Panthers są w lidze od 1993 i mimo, że tylko trzy razy weszli do playoffs, to w 1996 tak im się spodobało, że zabrnęli aż do finału. Columbus Blues Jackets w playoffs grali tylko raz i nie zdołali wygrać nawet meczu, ale są dopiero dziarskim 10-latkiem, który pewnie jeszcze jakiś czas będzie obrywał od starszych kolegów resorakami po głowach.

2. Texas Rangers (MLB)

Gdyby Rangers byli krajem, prawdopodobnie dostawaliby pomoc humanitarną. Zespół bowiem powstał w 1961 jako Washington Senators i pod tą nazwą grał przez 11 sezonów, w których playoffs oglądał zawsze z trybun, a tylko raz udało mu się uzyskać więcej zwycięstw niż porażek. Od 1972 drużyna gra w Texasie i przez 25 sezonów konsekwentnie kontynuowała tradycję swych poprzedników sprawiając, że dla ich fanów playoffs były bytem czysto abstrakcyjnym.

W 1996 wreszcie Rangers przekonali się, że takie coś istnieje i chyba nawet im się spodobało, bo w pierwszym meczu niespodziewanie pokonali New York Yankees. To musiał być piękny dzień w Teksasie. Zapewne do dziś jest rozpamiętywany i co roku odbywa się inscenizacja upamiętniająca mecz wciąż będący jedynym w historii drużyny zwycięstwo w playoffs. Jankesi bowiem pozostałe trzy spotkania wygrali, wysyłając rywali na wakacje, a każdą z dwóch pozostałych przygód z playoffs (1998 i '99) Rangers kończyli bez żadnego zwycięstwa na koncie. Jeśli nie walnąłem się w obliczeniach, to Senators-Rangers to najgorsza drużyna w historii MLB, gdyż każdy inny zespół zaliczył więcej awansów do playoffs albo chociaż wygrał w nich jakąś serię.

1. Los Angeles Clippers (NBA)

Jeśli ktoś pastwi się nad tobą, bo twojemu zespołowi nie idzie, to przeważnie można przywołać dawne mistrzostwa albo chociaż rozpamiętywać wielkie tradycje. Jeśli jest się fanem Clippers, to pozostaje cicho chlipać w kąciku i zapuszczać grzywkę na seryjnego samobójcę. Drużyna ma bowiem rzeczywiście spore tradycje - powstali w 1970 jako Buffalo Braves i nie zdobyli nic. Osiem lat później przenieśli się do San Diego, przyjęli nazwę Clippers i także nic nie zdobyli. Po kolejnych sześciu wiosnach trafili do Miasta Aniołów, gdzie w cieniu Lakersów kontynuują swoje tradycje niezdobywania niczego.

Klub obchodzący właśnie 40-lecie ma więc na swoim koncie dokładnie 0 tytułów mistrza dywizji, 0 tytułów mistrza konferencji i tyle samo szans na jego zdobycie. W sezonie regularnym na 3187 spotkań wygrał tylko 36 proc. (1155). Gorszy wynik mają jedynie istniejący od 1995 Grizzlies, więc Clippers nie są najlepsi nawet w byciu najgorszymi, a ich kibice (obaj) żałują czasem, że z NBA nie można spaść, bo może wtedy zobaczyliby jak ich zespół zdobywa coś oprócz kolejnej fali współczucia.

Andrzej Bazylczuk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.