Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Johnny Thomson

Wracamy po dłuższej przerwie spowodowanej brakami w dostawach ''Nieznanych''. Musieliśmy się po nich udać w podróż tam, dokąd z reguły udają się po ludzie po ''Nieznanych''. W nieznane. Ale skoro już wróciliśmy... Jak sami wiecie, piłka nożnej pełna jest szczęśliwych zbiegów okoliczności, ale także tragedii. Dzisiaj mamy dla Was historię, w której znajdziecie jedno i drugie. Oto krótka opowieść o Księciu Bramkarzy, Johnnym Thomsonie.

Nasza historia, a w zasadzie historia naszego bohatera, zaczyna się 28 stycznia 1909 roku, czyli dokładnie 49 lat przed opatentowaniem klocków Lego. To jednak nie ma większego znaczenia. Ważne jest zaś to, ze wtedy w szkockim Kirkcaldy przyszedł na świat John Thomson. Podobno już gdy dorastał twierdzono, że jest urodzonym bramkarzem. Nie wiemy czy objawiało się to tym, że przyszedł na świat w rękawicach albo parowaniem na róg co trudniejszych pytań nauczycieli. W każdym razie Thomson już w wieku 14 lat zawodowo kopał. Niestety w kopalni, w której pracował też jego ojciec - z ciekawostek także John. Rok później John młodszy rozpoczął swą przygodę z piłką nożną w barwach Bowhill Rovers, a jeszcze w 1925 zmienił klub na Wellesley Juniors.

Niedługo później prawdopodobnie wykorzystał większość puli szczęścia, jaką przygotowała dla niego opatrzność. W październiku 1926 jego klub grał bowiem z Denbeath Star, a na mecz przybył skaut poszukującego wówczas bramkarza Celtiku Glasgow. Podobno wysłano go, by przyjrzał się golkiperowi Denbeath. Zamiast na niego wysłannik The Bhoys wpatrywał się jednak w stojącego między słupkami Wellesley Thompsona. 17-latek zrobił na nim takie wrażenie, że po meczu podpisano z nim kontrakt wart oszałamiające 10 funtów czyli dzisiejsze dwa BigMaki w Londynie.

Na Celtic Park Thomson musiał zadowolić się funkcją zmiennika dla siedem lat starszego Petera Shevlina. Role odwróciły się na początku 1927 roku, kiedy niezadowolony z postawy swojego pierwszego bramkarza trener Willie Maley postanowił zrobić eksperyment i zobaczyć, co stanie się, jeśli między słupkami postawi 18-latka. W w wyniku doświadczenia do bramki Celticu piłka zaczęła wpadać wyjątkowo rzadko. Wprawdzie drużyna nie zdołała już dogonić w tabeli prowadzących Rangers, ale sezon 1926/27 skończyła z Pucharem Szkocji i nadzieją, że znalazła sobie bramkarza na długie lata.

I rzeczywiście się na to zapowiadało, bo chociaż Celtic w kolejnych sezonach także nie mógł odzyskać utraconego w 1926 mistrzostwa, to Thomson wyrastał na gwiazdę i wyrobił sobie opinię bramkarza, który przebije się do piłki, nawet jeśli między nim a futbolówką postawić batalion czołgów i Jacka Wiśniewskiego . W 1930 zaczęła jednak migać kontrolka rezerwy, sygnalizująca że jego zapas szczęścia zaczyna się powoli wyczerpywać. Objawiło się to zwłaszcza 5 lutego 1930 w meczu z Airdrieonians F.C, kiedy zderzenie z rywalem skończyło się dla niego tak, jak przeważnie kończy się próba wytłumaczenia miłym łysym panom, że komórki w naszych kieszeniach naprawdę nie są ich. Innymi słowy złamaną szczęką, połamanymi żebrami, uszkodzonym obojczykiem i wybitymi dwoma zębami. John, chociaż nie oglądał Rambo, wiedział, że to tylko draśnięcie i mimo nalegań matki, która podobno miała bardzo złe przeczucia, nie zakończył kariery. Wrócił za to na boisko i niebawem, bo już w maju 1930 roku, osiągnął international level a komisja selekcyjna decydująca wówczas o składzie reprezentacji Szkocji postanowiła postawić na niego w meczu z Francją. Thomson z kolei postawił na niewpuszczanie bramek i pomógł swojej kadrze wygrać 2:0 po bramkach Hugh Gallachera.

Potem, pomijając wypadek, także nic nie zwiastowało tragedii, która zbliżała się wielkimi krokami Jana Kollera. No, może Johnny wciąż zachowywał się jak Johnny - to znaczy widząc piłkę po prostu rzucał się na nią jak oszalały, nie bacząc na to, co pojawiało się w jej pobliżu i wsadzał ręce oraz głowę tam, gdzie inni baliby się wsadzić broń taktyczną. Ale w 1931 roku The Bhoys spotkali się w finale Pucharu Szkocji z Motherwell. Po pierwszym zremisowanym 2:2 meczu, w dodatkowym spotkaniu Celtic wygrał 4:2 i John mógł zapisać na swoim koncie kolejne trofeum. W tym samym roku młody golkiper zielono-białych zaręczył się także z Margaret Finlay, której ojciec był zagorzałym kibicem drużyny Thomsona. Proponowano mu nawet posadę prezesa klubu, ale stary John Finlay odmówił, bo był protestantem, co wtedy miało jeszcze większe znaczenie niż ma teraz, a teraz ma całkiem spore. Do tego w kolejnych dwóch spotkaniach z lokalnymi rywalami - Anglią i Irlandią Północną Thomson zachował czyste reprezentacyjne konto.

Wtedy jednak najgorsze stało się i to w spotkaniu z jeszcze bardziej lokalnymi i jeszcze bardziej rywalami - Glasgow Rangers. Zaraz na początku drugiej połowy przy stanie 0:0 do bezpańskiej piłki w polu karnym Celtiku rzucili się w tym samym czasie Thomson i gracz The Gers, Sammy English. Głowa jednego i noga drugiego spotkały się gwałtownie i z wielkim hukiem. Kolano Englisha złamało czaszkę Johna i uszkodziło tętnicę skroniową.

Podobno w momencie uderzenia na reagujących zazwyczaj żywiołowo podczas derbów trybunach zapadła cisza i słychać było tylko jeden pojedynczy kobiecy krzyk. Jeszcze bardziej podobno - krzyczała narzeczona Thomsona, Margaret Finlay. Bramkarza The Bhoys szybko zniesiono na noszach z murawy. Leżąc na nich ponoć jeszcze podniósł się, spojrzał na miejsce, w którym miało miejsce zderzenie, po czym stracił przytomność. Podczas gdy większość widzów podejrzewała u zawodnika po prostu ciężki wstrząs mózgu, jeden z graczy Rangersów, w cywilu student medycyny, będący blisko całego zajścia, powiedział później, iż podejrzewał, że akurat z tego wypadku Thomson nie wyjdzie cało. Jak się potem okazało, miał rację. Po przewiezieniu bramkarza Celtiku do pobliskiego szpitala stwierdzono u niego wgniecenie czaszki o średnicy ponad pięciu centymetrów. Wieczorem Johnny zmarł.

Ponad 30 000 osób pojawiło się na jego pogrzebie w ojczystym Cardenden. Wiele z nich przeszło całą, długą na 55 mil drogę z Glasgow. Tych, którzy na pogrzeb pojechali na pogrzeb pociągiem, żegnał na stacji tłum 20 000 osób, które nie mogły pozwolić sobie na bilet kolejowy. W listopadzie 2008 roku John został wprowadzony do Szkockiego Hallu Sławy. Fani Celtiku do dziś wspominają Thomsona, nazywając go ''Księciem Bramkarzy''. I śpiewają oni piosenki.

A mu możemy tylko podejrzewać, jak dobrym golkiperem mógłby zostać Johnny, gdyby nie pewien feralny dzień 1931 roku...

Andrzej Bazylczuk & Łukasz Miszewski

Copyright © Agora SA