Bohaterowie naszej młodości: Rzut Jacka Krzykały

To będzie najkrótszy bohater, jaki kiedykolwiek został napisany na Z Czuba.pl. Bo i żył najkrócej - zaledwie niecałą sekundę. Choć są też tacy, którzy twierdzą, że żyje on po dziś dzień.

Kto pamięta cokolwiek z polskiej koszykówki lat 90. oprócz tego, że była polska i była koszykówką, na pewno zapamiętał rywalizację pomiędzy Anwilem Włocławek a Śląskiem Wrocław. Rywalizację ostrą jak między keczupem a musztardą.

Blisko 12 lat temu, a dokładnie rzecz biorąc 3 października 1998, w siódmej kolejce ligowej miała miejsce kolejna odsłona tej świętej koszykarskiej wojny. I kiedy na sekundę przed końcem spotkania za trzy trafił grający dla zespołu z Włocławka Roman Prawica, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie 88:86 wydawało się, że nic nie jest już w stanie wydrzeć gospodarzom zwycięstwa.

Tymczasem nie wiedziała Prawica, co robi Krzykała. Gdy wszyscy anwilowcy usilnie pilnowali ''nic'', z boku boiska pojawił się rycerz bez skazy z białym numerem na plecach. Jacek Krzykała właśnie. I uczynił coś, co nieprzyzwyczajone jeszcze za bardzo do NBA pokolenie, zapamiętało do dzisiaj.

Dlaczego rzut Jacka Krzykały jest bohaterem mojej młodości? Bo to dzięki niemu przestałem grać w koszykówkę i zainteresowałem się piłką nożną. W końcu po trzech miesiącach doszliśmy bowiem wreszcie do wniosku, że nie ma sensu kontynuować spotkań, w których co 10 sekund każdy próbuje trafić z drugiego końca parkietu. Dzięki ci, rzucie Jacka Krzykały.

ŁM

Copyright © Agora SA