Dobry pomysł, zły pomysł: Porażka (prawie) optymistyczna

Z przegranej z Australią paradoksalnie łatwiej się cieszyć, niż z pechowego remisu z Ukrainą. Franciszek Smuda nie kłamał - rzeczywiście wie, jak ma grać ta reprezentacja i co więcej, uczy jej tego. Szkoda tylko, że do pierwszego egzaminu jest jeszcze tyle czasu, bo jego uczniom ewidentnie się nie spieszy.

Dobry pomysł: Progres. Mecz z Australią, choć przegrany, był zdecydowanie lepszy niż ten z Ukrainą. Polacy chwilami, ba, długimi chwilami, nie schodzili z połowy przeciwnika. Próbowali grać szybko, nie trzymać niepotrzebnie piłki, grać efektownie i ofensywnie. I wychodziło, może nie zawsze, może nie w każdej akcji, ale udawało się. Duża w tym zasługa bocznych obrońców, którzy z pięty Achillesowej tego zespołu znienacka przeistoczyli się w punkt naprawdę mocny. I Piszczek i Boenisch grają z przodu jak nie polscy obrońcy. Zwłaszcza Piszczek zagrał we wtorek świetnie - z tyłu praktycznie bezbłędny, z przodu świetnie współpracował z Błaszczykowskim naprawdę łatwo przedostając się pod bramkę. Boenisch miał asystę, chwilami pokazywał, że posyłanie piłki tam, gdzie sobie zamarzył przychodzi mu jakoś łatwiej niż kolegom z reprezentacji. Szkoda tylko...

Zły pomysł: Regres. ...że przy pierwszej w zasadzie akcji rywali Boenisch zaspał, nie przeciął dośrodkowania Wilkshire'a i skończyło się bramką. Co każe nam powiedzieć o jeszcze jednej sprawie. A właściwie nie nam, ale Michałowi Żewłakowowi. Panie Michale, idea sparingów jest taka, żeby z każdym meczem się poprawiać. Gdyby nie Sławomir Peszko, kapitan byłby najsłabszym piłkarzem kadry w pierwszej połowie. Generalnie środkowi obrońcy, którzy w meczu z Ukrainą byli pewnym punktem drużyny, teraz zachowywali się, jakby w dwa dni oduczyli się gry w piłkę. Być może jakiś wpływ miał na to fakt, że za plecami mieli nie Boruca, a nowicjusza Tytonia, a z przodu nie Bandrowskiego, ale debiutanta, w dodatku zagubionego, Pietrasiaka. Nie zmienia to jednak faktu, że takich meczów jak we wtorek takiemu piłkarzowi jak Michał Żewłakow grać po prostu nie wypada.

Dobry pomysł: Porządek. Mecz z Australią był bodaj pierwszym, w którym reprezentacja zagrała tak, jak selekcjoner chciałby, żeby grała. Po raz pierwszy zobaczyliśmy, a nie tylko usłyszeliśmy, że Smuda faktycznie ma na tę kadrę jakiś pomysł. Wreszcie pojawił się choćby zaczątek czegoś, co można by nazwać własnym stylem. Zamiast szarpanych, chaotycznych prób, pojawiły się wypracowane schematy, które przede wszystkim samym zawodnikom pozwalają z grubsza przewidzieć co ich koledzy zrobią za chwilę i jak w danych cyrkumstancjach należałoby się zachować. Dobrze współpracowali zwłaszcza Błaszczykowski z Piszczkiem, nieco gorzej szło Boenischowi z Peszką, a tu przyczyną mógł być fakt, że skrzydłowy Lecha sam chyba nie ma pojęcia, co może zrobić za ułamek sekundy. Pojawiły się (wreszcie!) próby pressingu i kilka razy udało się Polakom odzyskać piłkę już pod polem karnym rywala. Miejmy nadzieję, że w kolejnych sparingach tej myśli przewodniej będzie coraz więcej.

Zły pomysł: Chaos. Jak na razie bowiem najsłuszniejsze nawet schematy w grze Polaków przegrywają najczęściej z nimi samymi. Co z tego, że po sprytnym rozegraniu z Piszczkiem Błaszczykowski niepilnowany wbiegnie w pole karne, jeśli potem podaje kompletnie bez sensu, prosto pod nogi rywala. Co z tego, że Jeleń często przyjmuje piłkę w polu karnym, jeśli potem jakby brakowało mu odwagi, żeby strzelić i szuka tylko partnera, żeby mu podać. Osobną kwestią jest Sławomir Peszko, człowiek-chaos, który w tej formie, przede wszystkim umysłowej, po prostu nie powinien się zbliżać do kadry na odległość strzelenia z łuku. Peszko, podobnie jak w meczu z Ukrainą, wzniósł się na wyżyny futbolu bezsensownego. Bezsensownie podawał i bez sensu strzelał. Poruszał się po boisku dużo i, tak, zgadliście, bez sensu. Jego nieprzewidywalność mogłaby być może atutem gdyby nie to, że Peszko przede wszystkim zaskakiwał kolegów i chyba samego siebie - na przykład podając im za plecy, albo w ogóle gdzieś, gdzie nie było nikogo. Jedyny pozytyw, jaki można powiedzieć o jego grze we wtorek to to, że nie dostał głupiej kartki, jak to miewa w zwyczaju. Sami jednak przyznacie, że to trochę za mało, żeby przyznawać mu order.

Dobry pomysł: Grać. Największą zaletą meczu z Australią było to, że po długich minutach stagnacji, wręcz letargu, piłkarze reprezentacji wreszcie zaczęli przypominać drużynę piłkarską. Nie zagrali meczu wybitnego, ale coś się ruszyło - widać było przynajmniej, że o coś w ich grze chodzi. I jakkolwiek irytująco by to nie brzmiało, musimy czekać na kolejne mecze, żeby zobaczyć, co z tego wszystkiego wynika. Teoretycznie z każdym kolejnym meczem pod wodzą Franciszka Smudy powinno być lepiej.

Zły pomysł: Nie czuć niedosytu. Mimo wszystko Polacy po raz kolejny przegrali mecz z drużyną, która na mundialu nie wyszła z grupy. Nie była to już porażka tak zdecydowana, jak z Kamerunem, ale jednak. Tym bardziej, że Polacy mieli wszystko, żeby ten mecz przynajmniej zremisować - karnego jednak zmarnowali, a z ataków podczas gry w liczebnej przewadze nic nie wynikło. Wygląda na to, że reprezentacja nie tylko do w miarę przyzwoitej formy ma naprawdę daleko. Obawiam się, że wcale jej się jakoś szczególnie nie spieszy.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.