Dobry pomysł, zły pomysł: Subtelna sztuka napełniania (opróżniania) szklanki do połowy

Co myśleć po takim meczu Lecha? Cieszyć się, że potrafił strzelić trzy bramki Juventusowi? Martwić, że dwie mu po prostu podarował i mimo prowadzenia 2:0 - nie wygrał? Cieszyć się, że w Lechu pojawił się napastnik zdolny ustrzelić w Turynie hat tricka i wyrwać dla Lecha remis przepięknym golem w doliczonym czasie gry? Czy martwić, że pojawił się tak późno i o Ligę Mistrzów z Lechem nie walczył? Ale czy już samo to, że możemy snuć takie rozważania nie jest dobrą wiadomością?

Dobry pomysł: Zrozumieć wyjątkowość. Żeby w pełni uświadomić sobie, co się właściwie w czwartek stało, przeprowadźmy pewien eksperyment myślowy: jakie jest Wasze pierwsze skojarzenie na słowa ''wyjazdowy mecz polskiego klubu z Juventusem skończył się sześcioma bramkami''? A jaki był wynik meczu w Turynie? No właśnie.

Zły pomysł: Szukać prostych wyjaśnień. Juventus jest w dołku, ba, jak na siebie w głębokim dole. Zagrał rezerwami, wliczając w to niepewnego rezerwowego bramkarza Manningera. Dziś nawet największe jego gwiazdy w żaden sposób nie wytrzymują porównania z tymi sprzed lat - takie wyjaśnienia czwartkowego wyniku z pewnością się pojawią. I nawet jeśli wszystkie te słowa są prawdziwe - wyjaśnianie wyniku Lecha tylko tym byłoby zwyczajnie nieuczciwe. Owszem, słabość Juventusu na pewno Lechowi nie zaszkodziła, ale ten wynik mistrz Polski wywalczył, czy wręcz wyrwał sobie sam.

Dobry pomysł: Dostrzegać przyczyny. Ten mecz i ten wynik przyznały rację Franciszkowi Smudzie, który dwa lata temu powtarzał, że chce grać z jak najmocniejszymi przeciwnikami, bo z każdym kolejnym meczem jego piłkarze przyzwyczajają się do presji, otoczki, nieznanej im z zapyziałej polskiej ligi. Ale nie przywołuję Smudy po to, żeby deprecjonować obecnego trenera. Raczej, żeby pochwalić jego szefów. Bo w tym jest jeden z największych atutów Lecha - dzięki mądrej (jakże chciałoby się napisać ''niepolskiej'') polityce transferowej w czwartek w składzie mistrzów Polski zagrało siedmiu zawodników, którzy pamiętali tamte mecze.

Taka stabilność składu, bardzo dla polskich klubów nietypowa, pozwoliła przetrwać w drużynie tamtym doświadczeniom, które dziś okazały się bezcenne. Właśnie dzięki takim meczom dwa lata temu dziś Lech grał z Juventusem w piłkę, a nie położył się na murawie przed samą jego nazwą. Odniósł zwycięstwo w batalii, którą polskie drużyny na ogół przegrywają - z własnymi kompleksami. A wszystko dzięki temu, że nie zachowywał się, jak typowy polski klub i pomyłki starał się naprawiać stopniowo, a nie rewolucyjnymi, cosezonowymi zrywami.

Zły pomysł: Nie żałować. I to kilku rzeczy. Na przykład tego, że Lech prowadził już 2:0, a nie wygrał. Szczególnie, że dwie bramki rywalom po prostu podarował - błędy, jakie popełniała obrona i bramkarz Kotorowski przy obu golach Chielliniego wywołałyby złośliwości nawet w polskiej lidze, a co dopiero z takim przeciwnikiem. Albo tego, że napastnik zdolny strzelić hat tricka w Turynie pojawił się w Lechu dopiero teraz, a nie na mecze ze Spartą Praga. Czy Rudnevs wprowadziłby Lecha do Ligi Mistrzów - nie wiadomo. Ale szanse miałby Lech na pewno większe.

Dobry pomysł: Cieszyć się. To był mecz, który rozbierać można na dziesiątki sposobów, dlatego pewne rzeczy trzeba powiedzieć głośno - wynik Lecha jest świetny. Nie tylko jako lekarstwo na kompleksy wywołane faktem, że polski klub nie urwał punktów na wyjeździe takiemu rywalowi od roku 2002 i meczów Wisły z Schalke. Nie tylko dlatego, że Lech zagrał dokładnie odwrotnie, niż zwykły grać polskie kluby i bramkę w ostatniej minucie strzelił, zamiast stracić. Wynik jest też naprawdę dobry tak po prostu - w ramach walki o wyjście z grupy.

Zły pomysł: Świętować. Najgorsze, co Lech mógłby teraz zrobić, to uznać, że dokonał już czegoś naprawdę wielkiego. Czwartkowy wieczór, owszem, był magiczny, ale mistrzowie Polski muszą umieć takie wieczory powtarzać. Inaczej pozostaną może pucharowym królem polskiej ligi, ale to jak wygrywanie turnieju bokserskiego w przedszkolu - może i satysfakcja, ale powód do chwały już nie. Lech może wygrać dużo więcej - doświadczenie, jakiego nijak w Polsce nie nabędzie. Nie mówiąc już o tym, że może po prostu osiągnąć wynik, o jakim inne polskie kluby mogą póki co tylko marzyć.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Agora SA