Co to jest FSV Mainz i dlaczego?

Jest rok 2010 po narodzeniu Chrystusa. Cala Galia Bundesliga podbita jest przez Bayern Monachium... Cała? Nie! Jest taka mała osada, gdzie nieugięci piłkarze małego klubu wciąż jeszcze stawiają opór najeźdźcy. A legioniści z garnizonów stacjonujących w warownych obozach Wolfsburga, Gelsenkirchen, Dortmundu i Stuttgartu nie mają lekkiego życia*.

Jeśli ktoś obstawił przed rozpoczęciem tego sezonu Bundesligi taki początek w wykonaniu zespołu FSV Mainz, to jest teraz zapewne bogatym człowiekiem. Bardzo bogatym. Tak bogatym, że nawet Bill Gates poczuwa się w obowiązku odzywać się do niego. Odzywać głównie na kształt ''Czy podać jeszcze herbaty, Herr bardzo bogaty człowiek?''. Skromny zespół z Moguncji w sześciu pierwszych kolejkach niemieckiej ekstraklasy uzbierał 18 punktów, bo więcej się nie dało. Strzelił przy tym 14 bramek, tracąc zaledwie pięć, a w ostatnim spotkaniu pokonał na Allianz Arena (czyli na wyjeździe) Bayern Monachium. Bawarczycy jedynego gola byli w stanie zdobyć po samobójczym trafieniu Duńczyka Bo Svenssona.

Wcześniej FSV Mainz 05 pokonało też VfB Stuttgart 2:0, VfL Wolfsburg 4:3, 1. FC Kaiserslautern 2:1, Werder Brema 2:0 i 1. FC Koln 2:0. Można więc powiedzieć, że droga na szczyt tego niewielkiego klubu nie była usłana różami, a wręcz przeciwnie - usłana była faworytami. Kim są, skąd przybywają i do czego dążą ludzie z Moguncji, którzy są piłkarzami? Na te i na żadne inne pytania odpowiedzi znajdziecie w dalszej części tego tekstu.

Jak sama nazwa wskazuje - FSV Mainz powstało w roku 1905 i w swoich początkach przeżyło więcej fuzji niż niejeden kłusownik w lasach państwowych , co rusz to wchłaniając inne lokalne kluby. System rozgrywek w Niemczech w latach p.n.B. (przed narodzinami Bundesligi) to znakomita rozrywka dla wszelkiej maści szaradzistów. Na przykład w III Rzeszy 16 lig regionalnych wyłaniało swoich mistrzów, którzy brali udział w turnieju finałowym, wyłaniającym najlepszą drużynę w kraju. Co nie zmienia faktu, że wszystkie zespoły z tych 16 lig mieniły się szlachetnym tytułem ''występujących w najwyższej klasie rozgrywkowej''. Później nie było zresztą dużo lepiej. Zadowolmy się może po prostu faktem, że do czasu, kiedy na początku lat 80. Niemcy przy pomocy gruppenfuhrera Pana Wolfa zrobili porządek ze swoimi ligami, klub z Moguncji zajmował się głównie tym, że istniał i to bez żadnych fajerwerków. Znaczy fajerwerki może i miał, ale sukcesów za grosz.

Niemal całe lata 80., piękny czas legginsów, Antoniego Piechniczka i ''Terminatora'' (cóż, niewiele się zmieniło...), zespół z Moguncji przesiedział w trzeciej lidze, dopiero w roku 1988 wywalczając awans do 2. Bundesligi. Spędził tam zresztą tylko sezon i zaraz wrócił na dno. Znów na jeden sezon. Następnie w drugiej najwyższej klasie rozgrywkowej spędził długie 14 lat. 14 lat, w czasie których plerezy i wąsy przestały być modne, a Romario przestał być modny najlepszym piłkarzem świata. Kiedy w 2004 Mainz zawitało wreszcie do Bundesligi nikt nie spodziewał się po nich wielkich rzeczy. I niesłusznie, bo ci nieznani nikomu zawodnicy wywalczyli sobie prawo gry w Pucharze UEFA. Nie na boisku, ale jednak na boisku. O ile bowiem w tabeli ligowej wylądowali dopiero na 11. pozycji, o tyle skromni, cisi, podający przeciwnikom filiżankę gorącej herbaty przed i po meczu oraz mówiący ''der przepraszam'' po każdym faulu, zostali wytypowani przez niemiecką federację do tych rozgrywek na podstawie klasyfikacji fair-play. W eliminacjach ś.p. PUEFA najpierw wyautowali Mika F.C. z Armenii (4:0, 0:0), później klub dla sepleniących Islandczyków Keflavik IF (2:0, 2:0), by w pierwszej rundzie ulec późniejszym trymfatorom z Sevilli (0:0, 0:2).

W kolejnym (2005/06) sezonie Bundesligi Mainz było również 11, w następnym już 16. i znów musiało na dwa lata tułać się po drugiej lidze. Powróciło rok temu, by w roku rozgrywkowym 2009/10 zająć średnio zaszczytne dziewiąte miejsce w tabeli rozgrywek. Na czym więc polega sukces Mainz w tym sezonie? Tego nie wie nikt. W końcu skład klubu z Moguncji nie oszałamia. Zresztą zobaczcie sami. Ile nazwisk z tego zestawu tak naprawdę kojarzycie (''Football Manager'' się nie liczy). Martin Pieckenhagen, Christian Wetklo, Heinz Muller, Bo Svensson, Malik Fathi, Nikolce Noveski, Eugen Gopko, Radoslav Zabavnik, Jan Kirchhoff, Christian Fuchs, Zsolt Low, Niko Bungert, Marco Caligiuri, Eugen Polanski, Jan Simak, Florian Heller, Lewis Holtby, Elkin Soto, Miroslav Karhan, Andreas Ivanschitz, Marcel Risse, Sami Allagui, Morten Rasmussen, Andre Schurrle, Haruna Babangida, Adam Szalai, Petar Slisković.

A może wolicie tak:

Martin Pieckenhagen Christian Wetklo Heinz Muller Bo Svensson Malik Fathi Nikolce Noveski Eugen Gopko Radoslav Zabavnik Jan Kirchhoff Christian Fuchs Zsolt Low Niko Bungert Marco Caligiuri Eugen Polanski Jan Simak Florian Heller Lewis Holtby Elkin Soto Miroslav Karhan Andreas Ivanschitz Marcel Risse Sami Allagui Morten Rasmussen Andre Schurrle Haruna Babangida Adam Szalai Petar Slisković

Jasne - jest w tym gronie znany nam chociażby z eliminacji do MŚ 2010 Słowak Zabavnik, jest też inny Słowak, którego zawsze miałem prowadząc Besiktas w ''Football Managerze'' którego karierę śledzę od lat - Miroslav Karhan, jest Babangida, choć to zaledwie jeden z siedmiu braci Tijaniego oraz znany Austriak Ivanschitz. A także Polanski, o którym mówiło się w kontekście gry w reprezentacji Polski. Zestaw jednak nie powala na kolana. No chyba, że ktoś wielbi reprezentacje młodzieżowe naszych zachodnich sąsiadów. Grają w nich 19-letni Gopko i Schurrle, 20-letni Kirchhoff i Holtby oraz 21-letni Risse. Jeszcze niedawno brylowali w nich też Fatihi i Polanski.

Może to właśnie postawienie na młodość, która po prawej (patrząc z góry) stronie Odry oznacza ''można mu wybaczyć, musi się jeszcze wiele nauczyć'', a po lewej (patrząc z góry) stronie Odry oznacza ''może zagrać bez kompleksów w końcu nie ma nic do stracenia, a wiele do zyskania'' sprawia, że Mainz tak błyszczy w lidze. W końcu średnia wieku sześciu napastników to 23 lata, 37-letni trener Thomas Tuchel prowadzi jakikolwiek zespół w seniorskiej piłce dopiero drugi rok, nieznany nikomu wcześniej Andre Schurrle, który w pięciu spotkaniach tego sezonu strzelił dla Mainz trzy bramki, wyceniany jest już na cztery miliony euro, a o Holtby`ego, który jak łatwo się domyślić ma angielskie korzenie, kadra Albionu zamierza stoczyć z kadrą Bratwurstu poważną walkę na śmierć, życie i Monty Pythona. W każdym razie oczy piłkarskich Niemiec zwrócone są na Moguncję, a media zaczynają traktować piłkarzy FSV jak gwiazdy. Gwiazdy rocka. Panie, panowie... Holtby na wokalu, Węgier Szalai na perkusji, Schurrle na gitarze.

My zaś mamy kolejny zespół, któremu warto kibicować w Bundeslidze. Zaraz za nimi .

Łukasz Miszewski

*Tak, Asterix rządzi.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.