Dobry pomysł, zły pomysł: Restauracja na końcu wszechświata

Nocne Polaków w piłkę granie okazało się doświadczeniem zaskakującym o tyle, że dało się je obejrzeć od początku do końca bez zapadania w sen. A mówimy przecież o meczu rozgrywanym w środku nocy. I w ogóle, mówimy o meczu towarzyskim reprezentacji Polski.

Dobry pomysł: Angażować się. Nie wypada tego tekstu zacząć inaczej, niż słowem ''ufffff''. Nie potwierdziły się obawy o to, że nasi piłkarze będą wyłącznie na boisku drzemać. Co więcej - jeśli coś w ich grze naprawdę robiło wrażenia, to właśnie zaangażowanie, właśnie tempo rozgrywania (czy przynajmniej prób rozgrywania) akcji. Widać było, że Polacy chcą, a nawet chcą bardzo i do towarzyskiej gierki na krańcu świata podchodzą poważnie. Że to niby ich obowiązek? Niby tak. Ale widziałem wiele ich meczów towarzyskich, w którym ten obowiązek niby spełniali. Tymczasem w sobotę już na samą walkę Polaków można było patrzeć z przyjemnością. Ba, w ogóle można było patrzeć, bo biorąc pod uwagę porę rozgrywania meczu jest najlepszą recenzją.

Zły pomysł: Liczyć bramki. Mam wrażenie, że Franciszek Smuda troszkę oszukiwał mówiąc, że jego drużyna może póki co przegrywać wszystkie mecze. Chyba sam selekcjoner czuje na sobie ciężar siedmiu meczów bez zwycięstwa. Co ma dobre strony - podejrzewam, że między innymi dzięki temu reprezentacja grała z takim zaangażowaniem. Ale ma także złe - robienie przez trenera jednej tylko zmiany, w czasie, który sam Smuda określił mianem czasu selekcji jest bez sensu. Skoro trwa selekcja, to lepszej sytuacji Smuda nie mógł sobie wymarzyć - niezły przeciwnik dwa razy prowadzi, dwa razy trzeba gonić, w końcówce zawalczyć o zwycięstwo. Idealna okazja, żeby sprawdzić, kto z jego zawodników dostaje w takiej sytuacji kopa, a kto pęka. Trener sprawdzać jednak nie chciał, może poza Niedzielanem, powołanym chyba wyłącznie ze względu na obecną strzelecką formę a nie długoterminowe plany. Ale kto wie - może to wcale nie jest ciężar urażonej trenerskiej ambicji, tylko spojrzenia prezesa gromowładnego?

Dobry pomysł: Polski atak. Tak czy inaczej, kadra Smudy zagrała tak, że przyjemnie się to oglądało. Na tyle oczywiście, na ile przyjemnie może się oglądać mecz towarzyski reprezentacji Polski w środku nocy. Kuba Błaszczykowski po raz kolejny pokazał, że to jedyny taki polski piłkarz - dryblował odważnie i na ogół z sensem, podawał na ogół celnie, a mecz zwieńczył naprawdę śliczną bramką. Szczególnie dobrze wyglądało, kiedy za grę zabierał się wspólnie z Ludovikiem Obraniakiem, który dwiema asystami chyba ostatecznie pokazał, że jak na razie nie ma konkurenta do pozycji rozgrywającego reprezentacji. Jasne, mecz z Hiszpanią to kopalnia żarcików, ale prawda jest taka, że przyjemnie było zobaczyć reprezentację Polski, która dużo lepiej czuje się z piłką przy nodze niż bez i której gra się tym łatwiej, im bliżej jest bramki przeciwnika.

Zły pomysł: Polski atak. Niestety, ten mecz to niezły moment na to, żeby zacząć zastanawiać się nad formą (w bliższej perspektywie czasowej) i przyszłością (w wymiarze ogólniejszym) Roberta Lewandowskiego. Wypełnianie luki po Ireneuszu Jeleniu szło mu tak, że wisi Obraniakowi asystę za zmarnowane sam na sam z Howardem. Pół biedy, jeśli Lewandowski, dotychczas próbowany w kadrze jako skrzydłowy, po prostu zgłupiał kiedy dostał karteczkę z zadaniami zaczynającą się od słów ''Kochany Irku''. Gorzej, że to może być całkiem naturalny objaw dla napastnika, który czas od początku sezonu spędza przyspawany do ławki rezerwowych.

Przy okazji, nie mogę się po tym meczu zdecydować - czy lepiej wyglądała na lewym skrzydle nieobecność biegającego bez sensu Sławomira Peszki, czy może nieobecność Adriana Mierzejewskiego. Mierzejewski grał? Naprawdę? Niebywałe.

Dobry pomysł: Artur Boruc. Ławka rezerwowych nie szkodzi natomiast, przynajmniej jak na razie, Arturowi Borucowi. A na pewno nie szkodzi mu w takim stopniu, w jakim przenosiny do Włoch pomagają. Zamiast Boruca zdekoncentrowanego i nieruchawego znów zobaczyliśmy charyzmatyczną maszynę do bronienia, która w ostatnich minutach uratowała drużynę w sytuacji, w której ludzie mniejszego ducha mamrotali już pod nosem, że ''cały misterny plan''... Boruca póki co walka z Sebastienem Freyem mobilizuje i dodaje mu energii. Pytanie jednak, jakie są szanse na uniknięcie chronicznego siedzenia na ławce, które prędzej czy później każdego bramkarza może zmienić w rozdygotanego frustrata.

Zły pomysł: Polska obrona. Jeśli Borucowi nie szkodzi póki co siedzenia na ławce rezerwowych, to naszym obrońcom poważnie szkodzi znajdowanie się na tej samej murawie co piłka. Co najlepiej pokazali przy pierwszej bramce dla USA, kiedy po prostu zniknęli. Nie, nie zagapili się, nie ''nie zdążyli''. Zniknęli. Takie podanie nie miało prawda dotrzeć do Altidora, jeśli tylko na boisku był choć jeden stoper wyposażony w dwie nogi i puls. A jednak podanie dotarło bez jakichkolwiek prób przerywanie go, co prowadzi do nieuniknionego wniosku, że protokół meczowy może sobie mówić co chce, a polskich stoperów na boisku po prostu nie było. Był za to Dariusz Pietrasiak, który chyba nawet gdyby wyszedł na boisko w meloniku, za dużej marynarce, workowatych spodniach i z doklejonym wąsikiem - nie wcieliłby się lepiej w Charlie'ego Chaplina.

Inna sprawa, że po raz kolejny zobaczyliśmy jakiś przedziwny eksperyment z prawonożnym napastnikiem na lewej obronie, co skłania mnie do przypominania wszystkim o regularnym sprawdzaniu skrzynki pocztowej, bo kto wie - może na następny mecz powołany zostaniesz właśnie Ty, drogi czytelniku. Modus operandi selekcjonera i zwykła statystyka mówią, że prędzej czy później czeka to każdego z nas.

Dobry pomysł: Grać. Każdy kolejny mecz tej reprezentacji przekonuje mnie, że powinna grać jak najczęściej. I nie tylko dlatego, żeby można było jej występy kwitować puentą starego dowcipu o ''graniu aż się nauczysz''. Z każdym kolejnym meczem widzę, że ta drużyna zmierza w jakimś kierunku. Nie, jeszcze za wcześnie na to, żeby ocenić, czy w dobrym. Ale w jakimś. Można więc liczyć na to, że im więcej kadra będzie grała, tym szybciej zobaczymy jak właściwie ma wyglądać.

Zły pomysł: Grać w USA. Mimo wszystko cały ten wyjazd - w samym środku sezonu na obcy kontynent - wydaje się jakiś bez sensu. Wprawdzie obawy o organizmy naszych zawodników okazały się niesłuszne - Polacy potrafili poruszać się w tempie szybszym niż krok przeciętnego lunatyka i skoncentrować na zadaniach bardziej złożonych, niż odwrócenie na drugi bok. Pytanie, co ich organizmy powiedzą po powrocie. I co powiedzą ich klubowi trenerzy. Ciekawe, czy organizatorzy pomyśleli o tym choć przez chwilę, czy zauważą korelacją, między ewentualnym ''X stracił formę i miejsce w składzie swojej drużyny'' i przeczołganiem rzeczonego X w tę i nazad przez wagon stref czasowych. A może nie było czasu, w końcu polonijne przyjęcia są zajęciem wyczerpującym i wymagającym stuprocentowej koncentracji.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.