Kibic w operze

Czy nie zdarzyło się wam nieraz zrezygnować z wyjścia do opery, aby obejrzeć szlagierowy mecz? Niemiecka telewizja ma dla was wyjście z tej kłopotliwej sytuacji.

Jeśli sądzicie, że widzieliście już wszystko, musicie obejrzeć grudniowy mecz Bundesligi pomiędzy Schalke 04 a Bayernem Monachium. Niemiecka telewizja Sky wpadła na pomysł, który może zrewolucjonizować piłkę nożną. Może też jej nie zrewolucjonizować - i to jest dużo bardziej prawdopodobny scenariusz - ale pomysł jest tak Z Czuba, że nie mogliśmy się powstrzymać. Niemiecki klasyk będzie można obejrzeć w kilku wersjach - z komentarzem lub z improwizowanym na żywo występem grupy operowej ''La Traviata'', a nawet na split-screenie, aby oglądać jednocześnie mecz oraz improwizujących śpiewaków.

Wyobraźcie sobie tylko, jak wielkie otwiera to możliwości. Pomyślcie, jak brzmiałaby mowa Dariusza Szpakowskiego wygłoszona pod koniec meczu ze Słowenią, gdyby nie była przemową, lecz przepiękną arią. Nie czas jednak marzyć. Zanim nadejdzie 4 grudnia i przekonamy się, jak brzmi pojedynek Ribery'ego z Raulem, sprawdźmy, jak mogłyby wyglądać inne, rozegrane śpiewająco, spotkania.

Wayne Rooney jako Carmen

Cały mecz Manchesteru United zostaje podporządkowany największej gwieździe klubu. Gdy tylko Rooney pojawia się na boisku, słyszymy, że ''Miłość jest niesfornym ptakiem'', co najlepiej określa uczuciową niestałość reprezentanta Anglii. I nie chodzi tu nawet o pozaboiskową niestabilność napastnika, ale o dramat, jaki rozegrał się zaledwie parę tygodni temu w jego duszy, każący jednego dnia mówić mu, że definitywnie odchodzi z United, a kolejnego dnia podpisywać z nim nowy kontrakt. Anglik, niczym Carmen, nie potrafi zdecydować, z kim chce się związać.

W Rooneyu zakochuje się stary trener Alex Ferguson, który dla zawodnika gotów jest nawet sprzeniewierzyć się wyznawanym przez całe życie zasadom i prosić go o pozostanie w klubie, mimo że dotychczas wszystkich niepoprawnie zachowujących się graczy wyrzucał. Koniec jest improwizowany, bo w przeciwieństwie do opery sprawa ma szczęśliwe zakończenie.

Chociaż nie można mieć pewności, jakie plany ma wobec Rooneya Ferguson i czy nie dokona w przyszłości zemsty... W oczekiwaniu na ostatni akt wyobraźcie sobie, jak przyjemnie oglądałoby się grę Rooneya, słuchając poniższej habanery. I jednocześnie zmywając podłogę.

Jose Mourinho jako Pink

Bob GeldoffBob Geldoff fot. internet

Oglądając grę Realu Madryt moglibyśmy wysłuchać wzruszającej i wstrząsającej opowieści o jego trenerze, Jose Mourinho. ''The Wall'' odnosi się do życia i twórczości Portugalczyka bardzo bezpośrednio. Wystarczy przypomnieć sobie, jak często, prowadząc Inter Mediolan, Mourinho stawiał przed polem karnym tytułowy mur, zwany też autobusem, ale nie istnieje żadna opera ani nawet rock opera, która miałaby coś wspólnego z autobusem, więc musimy się zgodzić na mur.

Mourinho czuje się dobrze, ale gdy pewnego dnia spogląda na siebie z drugiej strony autobusu, postanawia coś zmienić. Przenosi się do Realu Madryt, gdzie - zupełnie niespodziewanie - burzy mur, likwiduje autobus i kończy mecz happy endem, stawiając na ofensywny styl gry. Wciąż istnieje jednak zagrożenie, że historia się powtórzy i że ustawianie autobusu w polu karnym jest procesem cyklicznym. W meczu jak w operze.

Reprezentacja Grecji jako Globolinkowie

Na pomoc! Globolinkowie!Na pomoc! Globolinkowie! fot. internet

Wielu kibiców mniej zdziwiłoby się obserwując lądowanie latającego spodka, niż greckich piłkarzy wygrywających mistrzostwa Europy w 2004 r. A co, jeśli byliśmy świadkami jednego i drugiego jednocześnie?

Podczas kolejnego nudnego meczu reprezentacji Grecji warto przypomnieć sobie wstrząsającą historię Euro 2004, zawartą w operze fantasy ''Na pomoc! Globolinkowie!'' z 1968 r., w której na Ziemię przybywają z kosmosu okrutni i tytułowi zarazem Globolinkowie, zmieniając dotykiem wszystkich napotkanych ludzi w istoty takie, jak oni.

Tak samo postępowali Grecy sześć lat temu. Swoim arcynudnym stylem dotykali rywali tak bardzo, że ci nie byli w stanie stworzyć interesującego widowiska. W operze sposobem na pokonanie Greków była muzyka. Niestety, w życiu nie było szczęśliwego zakończenia...

Niektóre hipotezy głoszą, że Grecy zostali tuż przed turniejem dotknięci przez reprezentantów Polski i dlatego wygrali mistrzostwa. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to jest dopiero materiał na kawał porządnej opery fantasy. Opera o przygodach polskiej kadry nosiłaby prędzej tytuł ''Na pomoc! Reprezentacji Polski!''. Lub coś bardziej swojskiego. Może ''Straszny dwór''?

Marek Kuprowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.