Historie alternatywne Z Czuba: Jacek Gmoch trenerem Panathinaikosu

Ten odcinek naszego stałego cyklu kawał czasu przeleżał w szufladzie, czekając na wenę i Godota. Jak widać, rzeczywistość lubi płatać figle i czasem wyprzedza naszą wyobraźnię... No dobra, tak naprawdę, to napisaliśmy go teraz. W końcu to Międzynarodowy Dzień Jacka Gmocha.

Prolog

W Atenach robiło się gorąco. W końcu dochodziła 12:00. To co działo się na dworze, to jednak nic w porównaniu z temperaturą w siedzibie Panathinaikosu, gdzie prezes klubu ciskał gromy z powodu fatalnej postawy zespołu.

- Po siedmiu kolejkach jesteśmy tylko wspóliderami, nad trzecią drużyną nie mamy nawet 20 punktów przewagi, a na dodatek nasza liga już nie nazywa się Alpha Ethniki. Jest tylko jeden sposób, żeby temu zaradzić! Zmienimy trenera! - grzmiał prezes Josefos Woytzehopoulos - Ale panie prezesie, czy pięciu trenerów w czasie niespełna połowy sezonu, to nie za dużo? - zapytał nieśmiało wiceprezes, który gdyby pojawił się w kolejnym akapicie, byłby nazywany byłym wiceprezesem. - Jesteś zwolniony. Oczywiście, że nie za dużo, ale teraz nie chcemy zwykłego człowieka! Chcemy boga! Niech no który leci i podpisze z jakimś umowę. Byle nie z Hadesem, bo on ostatnio robi karierę muzyczną.

Niech No Który ruszył więc na poszukiwania boga. Przeszukał górę Olimp, fabrykę Olympusa klub nocny Olimpiada, aż wreszcie trafił na stadion Olimpii. Po odkryciu, że wylądował na poznańskim obiekcie, który sprawiał wrażenie zapomnianego przez bogów i sporą część ludzi, wysłannik prezesa ujrzał roztaczającą się przed nim wizję tortur, krzyków i bezrobocia. Po czym westchnął cicho: ''O Boże...''. Wtem zagrzmiało i pojawiła się przed nim Szczęka. Do Szczęki przytwierdzona była przyjazna, uśmiechnięta twarz Jacka Gmocha.

- Wzywałeś, synu - przemówił Jacek Gmoch, który jak wiadomo w Grecji jest bogiem , chociaż Parandowski jakoś o nim nie wspominał. Pewnie z zazdrości. - Tak Panie Boże Jacku - powiedział Niech No Który, który następnie w krótkich słowach (o ile język, którym posługują się goście z takimi nazwiskami , ma jakieś krótkie słowa) wyjaśnił sytuację. A mówił z takim uniżeniem, błaganiem i nadzieją w głosie, że ze współczucia nawet Tshibamba strzeliłby bramkę. - He he he... - odpowiedział w swoim zwyczaju Gmoch i po godzinie obaj lecieli już do Grecji.

Rozdział I

Po drugiej godzinie wciąż lecieli. Grecja, z której strony by na to nie spojrzeć, jest jednak dość daleko. No może poza spojrzeniem ze strony Macedonii.

W czasie gdy oni lecieli, na świecie następowały niezwykle znaczące wydarzenia.

Rozdział II

Gdy Niech No Który wraz z Gmochem wylądowali wreszcie na Międzynarodowym lotnisku im. Elefteriosa Venizelosa, w Atenach zmierzchało.

- Nie podoba mi się to - mruknął Gmoch. Wciąż zmierzchało. - Aaaa, no tak, zapomniałem. He he he... - dorzucił polski trener, bóg, mówca i Jacek Wszystkich Jacków i natychmiast nad grecką stolicą zaświeciło Słońce.

Niezwykle znaczące wydarzenia na całym świecie przestały nagle występować i padły na kolana.

- Prowadź mnie do klubu - rozkazał Gmoch Niech No Któremu, który bijąc czołem o ziemię natychmiast spełnił jego żądanie. W budynku władz Panathinaikosu prezes Josefos Woytzehopoulos krytycznie przyjrzał się swojemu nowemu trenerowi, a zarazem bogowi, mówcy i Jackowi Wszystkich Jacków w jednym.

- Hmm, stary jakiś. I w ogóle dziwny. Pokręcony znaczy się. Co, Stinga nie znalazłeś? - spytał. - Ale, Panie, Sting nie jest bogiem... - wyjęczał żałośnie Niech No Który. - Milcz, chamie! - ryknął prezes Woytzehopoulos, znany ze swojego zamiłowania do mężczyzn w obcisłych skórzanych bawarskich spodniach i z tego, że na jednej ze swoich rozlicznych półek w domu trzyma wszystkie wersje ''Brand New Day'' , nawet te, które jeszcze nie wyszły. Ma wersję po norwesku, po estońsku, w języku morświnów (tę pod tytułem ''Brand New Ekhh Kwiiiiiik'') oraz wersję beta zagraną na patchu do Windowsa 98. - Co zatem potrafisz, Jacku? Czy ciskasz gromy? - spytał prezes, zwracając się do Gmocha. - Nie - odpowiedział zgodnie z prawdą polski trener. Zgodnie z prawdą, ponieważ faktycznie nie umiał. Ale żeby nie wyjść na człowieka nieobytego w towarzystwie w mgnieniu szczęki oka skleił model ORP ''Błyskawica'' w skali 1:1. Prezes Woytzehopoulos wziął statek ze swojego biurka i jego okolic (okolice miały łączną długość 114 metrów) i cisnął nim w Niech No Którego, któremu rufowa zrzutnia bomb głębinowych wbiła się efektownie w czoło. - Może być - powiedział zadowolony z efektu prezes. - Niech No Który, przestań zachowywać się jak dziecko, wyjmij ten statek z głowy i zaprowadź pana trenera do szatni.

Rozdział III

W szatni Panathinaikosu wyraźnie wrzało.

Może byłoby inaczej, gdyby prezes Woytzehopoulos nie zamontował pod nią ogromnych palników i nie używał jej jako gigantycznego naczynia do gotowania sobie wody na kawę.

- Dłużej już tu nie wytrzymam - wyjęczał spływający potem Stergos Marinos . Przytaknęli mu inni gracze ''Koniczynek'' - Kratos , Ostronos, Atos, Portos i Aramis.

Wtem w drzwiach pojawiła się Szczęka. A zaraz za nią cała reszta nowego trenera Panathinaikosu. Czuć było w powietrzu gotującą się wodą oraz tym, że ten szkoleniowiec jest wyjątkowy, the one and only, The Special One...

- ...Jose Mourinho! - krzyknął podekscytowany Djibril Cisse i przy radosnym podskoku złamał nogę, rękę, dwa trzonowce, a także jedną ze swoich głupich fryzur. Jego koledzy z drużyny nie zwrócili jednak na to uwagi, wrzeszcząc z ekscytacji. Jeden jedyny Sidney Govou uważniej przyjrzał się trenerowi.

- Zaraz, zaraz.... Eeeee... Panowie, spokojnie. To tylko jakiś Gmoch.

Tymczasem wrząca woda rozstąpiła się przed Jackiem, z sufitu zaczęły padać miłe i puszyste płatki śniegu, a w niewielkim pomieszczeniu rozległ się grzmiący głos:

- PRZYSZŁEM!

- Przyszedłem - poprawił niemal od razu unoszący się w powietrzu duch profesora Miodka.

- MOŻE BYĆ - uściślił grzmiący głos. - JESTEM GMOCH I BĘDĘ WAS TRENOWAŁ, HEHEHE. I BĘDZIEMY SZCZELAĆ GOLE.

- Strzelać - poprawił niemal od razu unoszący się w powietrzu duch profesora Miodka.

Zawodnicy padli na kolana i zaczęli wznosić modły do boga-Gmocha.

- Oooooo, Najwyższy, ale jak mamy szczelać gole, skoro moja noga jest złamana? - zapłakał Djibril Cisse. - I to już siódmy raz w tym tygodniu, a jest dopiero wtorek!

- Nic się nie martw, synu. Co się nie da, jak się da? - powiedział z uśmiechem Jacek i wzniósł ręce do góry. - HEHEHEHEHEHEHEHEHHEEHHEHEHEHEHEHE! - krzyknął. Krzyknął monumentalnie. Cisse nagle wyrosły trzy dodatkowe nogi o mięśniach jak sploty pytonów i pudzianów, dzięki to którym nogom już za dwa rozdziały Francuz zostanie najlepszym strzelcem w historii Ligi Mistrzów. Ale to dopiero za dwa rozdziały.

Rozdział IV

Już na pierwszym treningu Gmoch narzucił zespołowi własny styl - przefarbował fryzury zawodników na biało i przypiął im do żuchw po cegle. Tym przechytrzył Piechniczka , który udając, że nie wie o co chodzi zaczął nerwowo wrzucać polana do kominka gdzieś w Wiśle. Dodajmy, że wrzucał je z rogu.

Kiedy tak sobie wrzucał, Jacek Wszystkich Jacków rzucił w końcu zasadnicze pytanie: ''Z kim gramy?''.

- Z Barceloną - panie trenerze odpowiada Niech No Który, który nie do końca pozbył się z głowy okrętu, przez co z czoła wciąż sterczał mu kawałek turbiny. To jednak nie jest ważne dla naszej historii. Ważne jest, że Gmoch się zamyślił. W głowie już ułożył plan taktyczny na to spotkanie.

- Całą? - odparł ironicznie Gmoch - Nie no, z tą FC - odparł lekko zmieszany Niech No Który, - No, a teraz spływaj. He he he - wrzucił Gmoch i wrócił do ostrzenia swego Zaczarowanego Flamastra, który już niebawem stanie się ważnym elementem naszej opowieści. Rozdział V

Zawodnicy Panathinaikosu trenowali ciężko jak nigdy. W końcu niełatwo biegać z pustakiem przytwierdzonym do głowy. Gmoch motywował ich zaś grożąc, że jeśli nie dadzą z siebie wszystkiego, to sprzeda ich do Cracovii, Odry albo wymieni za Tshibambę, który pojawia się w tym tekście po raz drugi i nieostatni.

Rozdział VI

Środowy wieczór. Stadion Olimpijski w Atenach szczelnie wypełnia 71029 w skupieniu czekających aż wreszcie dotrze ten jeden spóźniony, żeby można było ogłosić, że jest komplet. Nie wiedzą, że nie dojdzie. Nie dojdzie, bo ma fatalnego seksuologa. Gmoch wie, ale nic z tym nie zrobi. Zamiast tego w napięciu oczekuje na początek meczu.

Drużyny wybiegają na boisko i zaczyna się spotkanie. Katalończycy po wysokim zwycięstwie w pierwszym meczu są pewni swego. Już w pierwszych minutach przeprowadzają groźny atak i Messi wychodzi sam na sam z bramkarzem.

Kiedy on wychodzi Gmoch mówi

- Messi, taki ładny chłopak - Po czym dodaje ''He He He''. ''He He He'' zagłuszyło dźwięki, które wydaje Zaczarowany Flamaster. Są to dźwięki, jakie zwykle wydają Zaczarowane Flamastry, a Messi zamiast strzelić potknął się o krzesło.

Kolejne ataki Barcy rozbijały się o narysowany przez Gmocha mur, kopic kreta, wzór na okres drgań wahadła matematycznego i efektowną panoramę Radomia zimą. Na koniec domalował Inieście kulę u nogi, Xaviemu ramę roweru Wigry 3 przyczepioną do ręki, przez co zaczęło go znosić w lewą stronę, a Puyolowi wąsy.

Do przerwy było więc 0:0, a w szatni Panathinaikosu wszyscy się gotowali. Gotowali się, gdyż prezes akurat postanowił zrobić sobie kawę oraz dlatego, że porwała ich przemowa Gmocha o tym, że Barcelona to też ludzie, że można ich pokonać, że jeśli Messi na mundialu strzelił 0 goli, to teraz też może i że He He He.

Druga odsłona zaczęła się więc od ataków Panathinaikosu, ale jego napastnicy byli tak nieskuteczni, że przybraliby ksywę Nędza, gdyby nie bali się, że Piotr Włodarczyk pozwie ich za naruszenie praw autorskich. Zniecierpliwiony Gmoch już miał dorysować Katsuranisowi celownik laserowy, kiedy rozległo się ciche brrrrulp. A jak każdy wie, brrrrulp to dźwięk, który wydają Zaczarowane Flamastry, gdy rozładują się w nich baterie.

Niewiedzący od tym gospodarze wciąż atakowali. W końcu w 68. minucie Cisse zdecydował się na strzał z 20 metrów i całkowicie zaskoczył Valdesa. Głownie dlatego, że piłka przeszła 15 metrów nad poprzeczką i bramkarz Barcy nawet jej nie zauważył, gdyż był zajęty czytaniem autobiografii Miley Cyrus , którą Gmoch domalował mu tuż przed wyczerpaniem baterii.

- 17-latka, pisząca autobiografię?! Co za... - pomyślał Valdes, ale myśli nie dokończył, gdyż przerwał mu ją kolejny strzał Francuza, który tym razem wpadł do bramki. Stadion oszalał. Oszalał jeszcze bardziej, kiedy Cisse dorzucił dwa kolejne gole zaliczając Hat-Trick i stając się najlepszy, strzelcem Ligi Mistrzów. Sędzia zagwizdał po raz ostatni i wszyscy zawodnicy ruszyli w kierunku Gmocha, aby nosić go na rękach.

- Jest pan wspaniały - powiedział Seitaridis, - Bez pana nie dalibyśmy rady - dorzucił Tzorvas - Yyyyy - dodał Tshibamba, który zgodnie z obietnicą pojawił się jeszcze raz w tekście - To wszystko dzięki panu - dodał Cissze, - Nie, to wasza zasługa. Ta moc był w was od początku - odparł spokojnie Gmoch - Trenerze, chodźmy świętować z kibi... Trenerze? Trenerze, gdzie jesteś? - nowy lider klasyfikacji strzelców zaczął rozglądać się nerwowo.

Ale trenera już nie było. Odjechał w kierunku zachodzącego słońca, bo wiedział, że gdzieś tam jest kolejna drużyna, która potrzebuje jego pomocy.

Epilog

Gdzieś na przedmieściach Tilburga wysłany przez prezesa Willem II Joosef van der Voyceha młody pracownik klubu szlochał - Na pewno mnie wywalą. W tym roku mieliśmy już czterech trenerów , ale przecież nie ma takiego, który mógłby zdobyć mistrzostwo z drużyną, która po 13 meczach ma 2 punkty. O boże...

Wtem zagrzmiało.

Andrzej Bazylczuk & Łukasz Miszewski

Copyright © Agora SA