Dobry pomysł, zły pomysł: Pożegnanie Afryką

Rok 2010 reprezentacja zakończyła zwycięstwem i to jest dobra wiadomość. Po zastanowieniu - samo to, że w ogóle go zakończyła jest zupełnie niezłą wiadomością.

Dobry pomysł: Robert Lewandowski. Nie chodzi nawet o to, że strzelił dwie bramki, choć i to nie jest bez znaczenia - polski piłkarz, który strzela w reprezentacji dwie bramki to postać nie do przecenienia. Dość powiedzieć, że ostatnim, który tego dokonał był Robert Lewandowski w styczniowym meczu z Singapurem, a jeszcze wcześniej - trzeba by sięgać do debiutu Ludovica Obraniaka i czasów, kiedy nasza reprezentacja rozbijała San Marino 10:0. Robert Lewandowski potwierdził jednak, że jak na polskiego piłkarza jest postacią wyjątkową z jeszcze jednego powodu - wyjazd do poważnego klubu mu, przynajmniej na razie, nie szkodzi.

Dla porównania - weźmy takiego Kamila Glika. Stoper Palermo coraz bardziej jest już tylko kibicem Palermo, ma kłopoty nawet z załapaniem się na ławkę rezerwowych, a ilekroć wchodzi na boisko - przeraża zatrzęsieniem błędów. Lewandowski tymczasem, mimo problemów z miejscem w składzie Borussii, póki co gra, jak grał. Fakt, że w klubie grywa na ogół po 20 minut w minimalnym nawet stopniu nie pozbawił go pewności, nie zmienił w nie czującego piłki, bojącego się podejmować ryzyko manekina. Pod bramką rywala jest chłodny i precyzyjny, nie ma nawet tego ciśnienia po tytułem ''ja wam wszystkim pokażę'', które może chwilami robić wrażenie, ale na dłuższą metę jest objawem narastającej frustracji. Przy perypetiach pleców Ireneusza Jelenia, Lewandowski coraz bardziej zaczyna wyglądać jak murowany pewniak do gry w ataku kadry na Euro 2012. I to wcale nie jest zła wiadomość.

Dobry pomysł: Polski atak. Im dalej od własnej bramki, tym Polacy w środę grali lepiej, co zresztą staje się nową świecką tradycją. Tym razem udoskonalili swoje poczynania jeszcze o tyle, że nie każda akcja zaczynała się podaniem do Błaszczykowskiego. Dwie świetne asysty zaliczył Adam Matuszczyk, ładnym odbiorem i podaniem potrafił zabłysnąć Murawski, tradycyjnie po prawej stronie nieźle poczynał sobie Piszczek, który gdyby jeszcze nie musiał bronić - zapewne byłby w swoim żywiole. Gdyby w piłce nożnej nie trzeba było się bronić - o naszą reprezentację bylibyśmy o wiele spokojniejsi.

Zły pomysł: Recenzja Franciszka Smudy. Nie jest jednak prawdą to, co powiedział po meczu trener , że polska pomoc i atak są prawie gotowe na Euro 2012. Nie są - okresy gry dobrej (szczególnie, kiedy rywal, tak jak w środę, do obowiązków obronnych podchodzi dość swobodnie) przeplata długimi minutami gry mocno bezbarwnej. Paleta ofensywnych rozwiązań kadry, choć się powiększa, nadal jest uboga i nader często ogranicza się do kopnięcia w ogólnym kierunku Błaszczykowskiego, którego dynamika ma być lekiem na całe zło. Co schematem taktycznym jest, powiedzmy, dość czytelnym i stosunkowo łatwym do zneutralizowania - wyobraźmy sobie, jak wyglądałaby gra reprezentacji z rywalem, który uparłby się, żeby Błaszczykowskiego podwajać, ściśle pilnować i nie dawać mu nawet sekundy oddechu. Nie mówiąc już o takim, przyznajmy, że dość oczywistym scenariuszu, w którym Błaszczykowski nie może grać, bo ma kontuzję. Skoro selekcjoner cały czas tak powtarza, że liczą się dla niego zwycięstwa dopiero na Euro - niech nie przestaje nad tymi zwycięstwami pracować i niech nie demobilizuje piłkarzy pochwałami, które nawet w przyjętej przez niego optyce muszą być przedwczesne.

Zły pomysł: Polska obrona. Tak, jak gra pod bramką rywala Polakom wychodzi coraz lepiej, tak obrona miota się między rozdzierającą serce tragedią, a wywołującym duszności ze śmiechu slapstickiem. Co w sztuce byłoby być może godnymi uwagi poszukiwaniami artystycznymi, w piłce nożnej jednak wywołuje wyłącznie przygnębienie. Gdyby rywale podchodzili do swoich obowiązków z minimalnie tylko większą koncentracją - po pierwszej połowie mogli... Nie, mieli obowiązek prowadzić 3:1, takie bowiem prezenty, jakie otrzymywali od naszych obrońców w poważnej piłce kończą się golem albo zesłaniem na dziesięć lat do ciemnicy. Ewentualnie na jedenaście lat do dwunastnicy.

W zasadzie trudno wskazać, który z naszych obrońców był najgorszy - czy przesuwający się w somnambulicznym letargu Maciej Sadlok, wyjący potępieńczo ''nie jestem lewym obrońcą, nie jestem lewym obrooooooooooooońcąąąąąąąąąąąąąąąąąąą''. Czy może rozdygotany Tomasz Jodłowiec, który miękkością kolan potrafiłby przebić samego Shakin' Stevensa. Czy może Grzegorz Wojtkowiak, który w obliczu zagrożenia znikać potrafił niczym najprawdziwszy ninja i niczym najprawdziwszy ninja przy bramce Gervinho jednym ciosem potrafił położyć na ziemię Tomasza Jodłowca. A może to Jodłowiec jednym ciosem położył Wojtkowiaka? W całym tym gabinecie futbolowych osobliwości relatywnie najlepiej wypadł Łukasz Piszczek, co jednak wcale nie znaczy, że dobrze. Gdyby bowiem wymienić go na szafę gdańską - zapewne stracilibyśmy kilka udanych ofensywnych wejść, ale też szafa gdańska stałaby przez cały mecz na swoim miejscu i nie dawałaby się tak łatwo przepchnąć. Franciszek Smuda zapowiada dalsze poszukiwania obrońców, a że obrońcy bez występu w kadrze zaczynają być trudniejsi do spotkania niż skalny smok, kto wie, może w końcu i szafa doczeka się debiutu.

Dobry pomysł: Łukasz Fabiański. Był w środę jedyną postacią w szeroko pojętym bloku defensywnym, która autentycznie sobie poradziła. Widać po nim, że od jakiegoś czasu gra regularnie w pierwszym składzie Arsenalu. Bronił pewnie, wpadek nie miał w zasadzie żadnych, przed miotanymi przez kolegów-obrońców kukułczymi jajami uchylał się z refleksem, chwilami wręcz z gracją... Bramkę wpuścił w sytuacji, w której nawet Wielki Cthulhu machnąłby zrezygnowany macką i poszedł spać.

Zły pomysł: Wierzyć Łukaszowi Fabiańskiemu. Problem z Fabiańskim jest tylko taki, że wnioskowanie o jego formie po jednym meczu, w dodatku towarzyskim, jest, delikatnie mówiąc, ryzykowne. Niestety, długie miesiące ugniatania ławki sprawiły, że polski bramkarz zatracił spokój, którym zawsze imponował i wpadki zdarzają mu się regularnie, co gorsza, ich prawdopodobieństwo zdaje się rosnąć proporcjonalnie do stawki o jaką toczy się gra. Jak zachowa się Fabiański, kiedy będzie musiał bronić strzały najlepszych piłkarzy w Europie w dodatku z 40 milionami ludzi na plecach? Tego niestety patrząc na mecze towarzyskie się nie dowiemy. A szkoda.

Dobry pomysł: Cieszyć się. Po ośmiu meczach bez zwycięstwa Polacy wygrali. Po przeszło 30 latach pokonali drużynę z Afryki, ba po przeszło 30 latach zdobyli w meczu z nią gola. Nie jesteśmy w sytuacji, w której moglibyśmy kręcić nosem na takie powody do radości.

Zły pomysł: Nie cieszyć się. Że to już koniec. Kadra zagra jeszcze w grudniu sparing z Bośnią i Hercegowiną, ale że będzie to potyczka w składzie ligowym - poważny sezon reprezentacyjny można uznać za zamknięty. Sezon, który rozpoczął się satyryczną wyprawą do Tajlandii, a który upłynął nam w znacznej mierze na liczeniu meczów bez zwycięstwa. Oraz liczeniu kolejnych bramek straconych w meczu z Hiszpanią. Jasne, że to tylko magia liczb i dat, jasne, że samo z siebie nic się nie skończy tylko dlatego, że zmieni się kartka w kalendarzu. Ale może to i lepiej, że reprezentacyjny rok 2010 mamy już (prawie) za sobą.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Agora SA