Jak Wyspiarzom idzie za granicą?

Anglicy za granicą noszą skarpety do sandałów i opalają się na czerwono. Czasem też grają w piłkę, ale rzadko. Lista dumnych synów Albionu, którzy wybrali występy w lidze innej niż ojczysta jest krótsza niż lista życzeń, którą święty Mikołaj dostaje co roku od syna Billa Gatesa (''chciałbym wciąż być synem Billa Gatesa''). Lista tych, którzy za granicą faktycznie coś osiągnęli jest jeszcze krótsza (''chciałbym'').

Głównym kierunkiem angielskiej ekspansji jest Real Madryt. Drugim Włochy. Ten pierwszy w ostatnim możliwym momencie lat 70. czyli w letnim oknie transferowym roku 1979 sprowadził sobie Lauriego Cunninghama, pierwszego czarnoskórego piłkarza, który otarł się o jakąkolwiek angielską kadrę (w tym przypadku do lat 21). Cunningham nie tylko się o nią ocierał, ale i w niej grał i to w seniorskiej - w okolicach swojego transferu do ''Królewskich'' zaliczył w niej sześć występów. Później już żadnego. Cztery sezony w Realu nie były dla Anglika specjalnie udane. Po spakowaniu szczoteczki do zębów i kilku klubowych trofeów na pamiątkę, zaliczył jeszcze na swoim piłkarskim szlaku Sporting Gijon, Olympique Marsylia i Rayo Vallecano.

AP/FERNANDO LLANO

W XXI wieku (bądź chwilę przed nim) niezrażony tym Real ściągnął też Steve`a McManamana (1999-2003), Michaela Owena (2004/2005), Jonathana Woodgate`a (2004-2007) i Davida Beckhama (2003-2007).

Ten ostatni niczym nie błysnął, a w cztery lata zdołał, mając u swojego boku ''galaktyczny'' kolektyw, wygrać zaledwie jedno mistrzostwo Hiszpanii. Ten trzeci zamiast Woodgate powinien nazywać się ''Glassgate'' - o kontuzję przyprawiały go już nieco silniejsze mżawki. Mimo że do Hiszpanii pojechał w sierpniu 2004, zadebiutował dopiero we wrześniu 2005. I to zadebiutował wysokim ''a'' a w zasadzie wysokim ''Aaaaaaaaaaaaa'' - samobójczym golem i czerwoną kartką. Jego trzy lata w Realu to tylko dziewięć występów. Żeby było jeszcze śmieszniej, gdy kupowano Glass... Wodgate`a, klubowy lekarz ''Królewskich'' zablokował transfer innego defensora - Gabriela Milito - twierdząc, że Argentyńczyk jest zbyt kontuzjogenny. Milito się obraził i następne trzy sezony w Realu Saragossa rozegrał w całości.

McManaman mimo prawdziwych ton solidnej boiskowej roboty był jak na ''Królewskich'' zdecydowanie za mało królewski i zbyt mało gwiazdorski, w związku z czym często pomijany przy ustalaniu składu. Niespecjalnie mu to jednak przeszkadzało i nie miał nic (czy raczej prawie nic) przeciwko siedzeniu na ławce. Jako że klub pozyskał go za darmo dzięki prawu Bosmana, mógł mu zaoferować bajońską pensję, ''Macca'' był zatem jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy świata i mógł sobie kupić bardzo wygodną puchową poduszkę do grzania ławy. Owen z kolei nie sprawiał wrażenia łowcy bramek z Liverpoolu tylko swojego własnego dalekiego kuzyna, nieco zagubionego w wielkim mieście Madrycie. To znaczy bramki strzelał - 16 w 43 występach, które były głównie ogonami spotkań - ale Owen siedzący na ławce był dziwnym widokiem. Przynajmniej w tamtych czasach.

Real Realem, a Barcelona Barceloną. A jeśli Barcelona i Anglicy to Gary Lineker - snajper i dżentelmen, który w ciągu szesnastu lat kariery maniakalnie wrzucał rywalom całe wagony bramek. Po tym jak na mundialu w Meksyku w 1986 zrobił Polakom z tylnej części ciała londyńskie lato czyli jesień średniowiecza i zaaplikował naszym trzy bramki w 34 minuty, przeszedł do ''Dumy Katalonii''. W pierwszym sezonie na Camp Nou zdobył 21 bramek w 50 meczach, w tym samodzielnie pokonał trzema trafieniami 3:2 Real Madryt. Potem grywał na prawej pomocy, a jeszcze bardziej potem już wcale. Trzy lata w Barcelonie zakończył jednak z 52 golami na koncie w 138 spotkaniach. Dla porównania przy dokładnie takiej samej liczbie meczów w barwach Tottenhamu, do którego wrócił z Hiszpanii, zapisał sobie na koncie 80 trafień. Czy jak kto woli - wykonał 80 nacięć na piłkarskich korkach.

Włochy od zawsze kusiły Anglików, choć jaja na bekonie znajdują się u mieszkańców Półwyspu Apenińskiego w słowniku pod hasłem ''broń masowego rażenia'' a nie ''śniadanie''. Po rocznej przerwie spowodowanej zerwanymi więzadłami krzyżowymi i głupim pseudonimem w roku 1992 szeregi Lazio wzmocnił Paul ''Gazza'' Gascoigne z Tottenhamu - etatowa wschodząca gwiazda i równie etatowy błazen angielskiej piłki. Jego trzy lata w Rzymie to zaledwie 47 spotkań, sześć bramek i jedno beknięcie przed kamerami podczas udzielania telewizyjnego wywiadu.

UNKNOWN

Po Gascoignie Włochy podbijał także Paul Ince, mimo że nie miał wsparcia z powietrza ani pojazdów opancerzonych. Dwa sezony (1995-1997) były dla niego całkiem udane, reprezentacyjny pomocnik strzelił w nich 13 bramek w 73 spotkaniach, ale nie zdecydował się przyjąć z rąk Massimo Morattiego nowego, lepszego i bardziej kontraktowego kontraktu. Wrócił do Anglii, do Liverpoolu, po to, by jego pięcioletni syn Thomas mógł pójść do angielskiej szkoły. Potwierdza to dwie stare serbskie prawdy: dzieci to nic innego, jak tylko kłopoty, a deszcz uzależnia.

Często (bo dwa przypadki to już w tym wypadku ''często'') zdarzała się też migracja tottenhamowo-francuska. Pierwszy był pomocnik reprezentacji Anglii Glenn Hoddle, który w 1987 roku po 12 latach w Tottenhamie wyjechał do AS Monaco, gdzie wytrzymał cztery lata. Po 24 miesiącach szlakiem Hoddle`a podążył jego rymujący się rodak i kolega z zespołu Chris Waddle, który trafił jednak do Olympique Marsylia. Nie tylko zaliczył tam trzyletni epizod, podczas którego wygrał trzy z rzędu mistrzostwa Francji, ale i doszedł do finału Pucharu Europy w 1991 (przegranego z Crveną Zvezdą Belgrad), a także został uznany za drugiego najlepszego w historii gracza marsylczyków. Uważa się powszechnie, że Waddle to drugi Anglik, obok Keegana, który najlepiej poradził sobie za granicą.

No właśnie, Keegan... W 1977 pobił wyspiarski rekord transferowy przechodząc do Bundesligi za okrągłe pół miliona funtów (co to za suma z dzisiejszego punktu widzenia?) - wychodzi po 250 000 funtów za każde ''e'' w nazwisku. W ciągu trzech lat w HSV między 1977 a 1980 doprowadził zespół z Hamburga do pierwszego tytułu mistrzowskiego od 19 lat i finału Pucharu Europy w roku 1980 (przegranego z Nottingham Forest). Dwa razy z rzędu dostał także Złotą Piłkę (1978-1979).  Uznawany za najlepszego w dziejach gracza HSV bezpośrednio przed... Mirosławem Okońskim.

Jest jeszcze Owen Hargreaves. To znaczy chyba jeszcze jest. To jednak niemal całkiem osobny przypadek - choć pomocnik Man United ma angielski paszport i wciąż jest teoretycznym reprezentantem ''Trzech Lwów'', to urodził się w Kanadzie, a jako 16-latek prosto z Calgary trafił do szkółki Bayernu Monachium. Dopiero po siedmiu sezonach w dorosłej kadrze ''Die Oktoberfestów'' powrócił do sweet home England i gra obecnie  w Manchesterze United. Znaczy nie gra. I tak ja Bayernie szło mu świetnie, tak teraz nie idzie w ogóle. Dlatego, że chodzenie powoduje kontuzje, a przez nie w ciągu ostatnich trzech sezonów Anglik wybiegł na boisko w barwach ''Czerwonych Diabłów'' zaledwie pięć razy.

Jeśli jesteśmy już przy Anglikach, to nie może także zabraknąć pojemnej kategorii ''innych Wyspiarzy''. Irlandczyk Liam Brady po siedmiu latach tłustych (znów te jaja na bekonie) w Arsenalu, od roku 1980 spędził we Włoszech siedem lat chu... słonecznych. Po dwa sezony rozegrał kolejno w Juventusie, Sampdorii i Interze. Wszędzie szło mu co najmniej przyzwoicie, choć z Turynu musiał uciekać, bo ''Stara Dama'' sprowadziła sobie akurat Michela Platiniego i Brady obawiał się, że Francuz każe mu rozgrywać w ogródku Euro 2012. Ostatni rok swojego pobytu we Włoszech spędził jeszcze w Ascoli, po czym na trzy ostatnie sezony w karierze wrócił na Wyspy, do West Hamu.

Inny ''inny Wyspiarz'' - Walijczyk Ian Rush, legenda Liverpoolu i legenda ''Legendy o czerwonej ciżemce'' spędził na Półwyspie Apenińskim jeden rok rozgrywkowy - sezon 1987/88 w Juventusie. W którym, nota bene, rozczarował. Jak na człowieka, który zawsze znajdował się tam, gdzie miał się znaleźć (w polu karnym) i tak jak miał się znaleźć (skutecznie), siedem bramek w lidze i pięć w Pucharze Włoch (w łącznie 39 meczach) było wynikiem co najwyżej średnim. Mógł to tłumaczyć, cytując samego Rusha, fakt że ''Nie mógł się zaaklimatyzować. Czuł się, jakby grał w obcym kraju''.

Tyle jeśli chodzi o bardziej znaczące postaci angielskiej piłki.

I jeszcze odnośnie słowa ''zagranica'' - Irlandia, Szkocja i Australia się nie liczą.

Łukasz Miszewski

Copyright © Agora SA