Z dziejów NBA przed Jeremym Linem - gwiazdy NBA, których nie wybrano w drafcie

Jeremy Lin, wokół którego zrobiło się w ostatnim czasie tak wielkie zamieszanie w USA, jest koszykarskim fenomenem pod kilkoma względami. Rozgrywający New York Knicks, zakontraktowany w trakcie obecnego sezonu, okazał się brakującym ogniwem w układance trenera D'Antoniego - dzięki niemu, a nie dzięki takim gwiazdom jak Carmelo Anthony czy Amare Stoudemire, nowojorczycy zaczęli wygrywać mecz za meczem. A Lin jest jednym z niewielu koszykarzy w historii NBA, który może zostać gwiazdą, choć podczas wyborów draftu żadna z drużyn nie zdecydowała się na zatrudnienie go. Innych graczy, którym mimo początkowych trudności, udało się zrobić wielką karierę w NBA, prezentujemy pod spodem.

John Starks

Jeremy Lin ma w Nowym Jorku wydeptaną ścieżkę, którą właśnie kroczy. John Starks również został pominięty w drafcie, również do Knicks trafił pośrednio, zaczynając karierę w innym klubie, a w latach 90-tych stał się w Knicks postacią pierwszoplanową, a niektóre jego zagrania przeszły do historii nie tylko klubu, ale całej NBA. W najlepszych dla siebie latach 1992-1995 rzucał do kosza ponad 17 punktów w meczu, miał ponad 5 asyst na mecz i pakował piłkę do kosza ponad największymi świętościami. Nigdy nie zagrał w Meczu Gwiazd, ale za taką mógł być uważany w czasach wielkich Knicks połowy lat 90-tych.

Darrell Armstrong

Kolejny zawodnik, który miał znacznie dalej do NBA od swoich rywali z boiska. Nie wybrany w drafcie w 1991 roku, więc zaczął karierę w innych ligach amerykańskich, mniej prestiżowych. Przyjechał również do Europy, na Cypr i do Hiszpanii, gdzie grał do 1995 roku. Po sezonie został zaangażowany przez Orlando Magic, ale w pierwszym sezonie zagrał w sumie 8 minut. Z każdym rokiem robił maleńki kroczek na przód, by w 1999 roku stać się już bardzo ważną postacią w drużynie - osiągał 16 punków, ponad 4 zbiórki i 7 asyst w meczu. W tym sezonie dostał nagrody dla gracza, który poczynił największe postępy i dla najlepszego rezerwowego ligi. To były najlepsze momenty tej kariery, która zakończyła się w 2008 roku. W maju ubiegłego roku jako asystent trenera Dallas Mavericks zdobył tytuł mistrza NBA. Do historii przejdzie jednak przede wszystkim jako ten, który wykonał najgorsze zagranie w konkursie wsadów All Star Weekend.

Ben Wallace

Po karierze na uniwersytecie Virginia Union pozostał niezauważony przez skautów drużyn NBA i nie wybrano go w drafcie w 1996 roku. Udało mu się jednak uzyskać kontrakt w październiku, jeszcze przed sezonem. Związał się z Washington Bullets, gdzie szybko dał się poznać jako utalentowany zbierający, mimo niskiego wzrostu jak na podkoszowego zawodnika (206 cm). Po trzech latach przeniósł się do Orlando, a następnie po roku do Detroit, gdzie święcił największe sukcesy. Czterokrotnie został wybierany najlepszym obrońcą ligi. Czterokrotnie wystąpił w Meczu Gwiazd (pierwszy zawodnik All Star niewybrany w drafcie). Dwukrotnie był też najlepszym zbierającym całej ligi, a w 2004 roku z Pistons wygrał mistrzostwo NBA.

Brad Miller

W związku z poprzednim lokautem w NBA, w 1998 roku, Brad rozpoczął swoją profesjonalną karierę od klubu we Włoszech. Nie został wybrany w drafcie, ale ostatecznie jeszcze w tym roku znalazł się w NBA. Podpisał umowę z Charlotte Hornets, gdzie spędził dwa lata. Później grał jeszcze w Chicago i Indianie, ale szczyt kariery nastąpił po przeniesieniu do Sacramento Kings w 2003 roku. Z klubem z Kalifornii doszedł do finału Konferencji Zachodniej. Został też dwukrotnie wybrany do Meczu Gwiazd. Miller był znany z tego, że jako środkowy bardzo dobrze podawał piłkę, co nie zdarza się często na tej pozycji. W swoich najlepszych latach osiągał 15 punktów, 10 zbiórek i prawie 5 asyst na mecz.

Bruce Bowen

Kolejny świetny obrońca, którego kariera zaczęła się niespektakularnie, bez draftu. Co ciekawsze, gdy spojrzymy w statystyki Bruce'a Bowena, również nie dostrzeżemy spektakularności. Bruce Bowen nigdy, przez całą karierę nie osiągnął dwucyfrowego wyniku w żadnej statystyce, nie zagrał w Meczu Gwiazd, a jednak jest legendą San Antonio Spurs, trzykrotnym mistrzem NBA z Ostrogami, człowiekiem, przeciwko któremu nikt nie chciał grać, który był zmorą najlepszych strzelców NBA. Jego koszulka z numerem 12 została zastrzeżona przez Teksańczyków. Był jednym z najlepszych obrońców ostatniej dekady, choć dla przeciwników Spurs pozostanie tylko okropnym potworem.

Nie mamy wątpliwości, że Jeremy Lin może być najlepszym graczem z grona koszykarzy niewybranych w drafcie. Ale droga do tego, podobnie jak droga do NBA, będzie dla młodego Chińczyko-Amerykanina wyboista i długa, jak lista oczekiwań, jakie mają wobec niego nowojorczycy z wytęsknieniem czekający na jakąś pozytywną historię związaną ze swoim klubem.

Copyright © Agora SA