Oczywiście, z Brazylią zawsze warto zagrać. Nawet gdyby w tym samym czasie jej pierwsze cztery składy grały w innych miejscach naszej planety to przeciwko biało-czerwonym mogliby wystąpić Juninho, gruby Adriano i bramkostrzelny Rogerio Ceni. Do tego w obronie Rodrigo Moledo a w pomocy Paulinho.
Miało być małe EURO i byłoby małe EURO, tyle że takie sprzed czterech lat. Austriacy 3 czerwca podejmują Niemców, my gramy z Niemcami 6 września. 6 czerwca idealnie pasowałby więc na nasze starcie z rodakami Mozarta. A chyba nie muszę przypominać, że mamy z nimi pewne rachunki do uregulowania.
Reprezentacja Polski jeszcze nigdy nie grała z Czarnogórą, więc taki początek czerwca byłby idealny na zawiązanie znajomości. Co prawda Vucinic i spółka grają 4 czerwca z Bułgarią, ale jak myślą o występie na wielkiej imprezie, to muszą się nauczyć rozgrywać mecze co kilka dni.
Z Liechtesteinem i Andorą dorosła kadra też jeszcze nie grała, a to przecież Europa. Na dodatek z nimi miałaby szansę wygrać.
Kanada, ale koniecznie na wyjeździe. To by było w stylu PZPN. Tarabanić się gdzieś dwie doby, żeby potem zagrać poza terminem FIFA z drugim garniturem przeciętnej reprezentacji. Nie wiem czy nie powinienem jednak zmazać tej propozycji, bo ludzie ze związku mogą ją faktycznie podchwycić jako myśl własną.
Jeżeli biało-czerwoni (70. miejsce w rankingu FIFA) by się sprężyli, to może udałoby się wyprzedzić Botswanę (67. miejsce).
Z drugiej strony jeśli tylko się zagapimy, to polecimy jeszcze niżej. Wygrana ze znajomkami Kaddafiego pozwoliłoby odskoczyć Libii (71. miejsce) na więcej niż jedno oczko.
Być może spis powszechny pokaże, na ile mieszkańcy kraju nad Wisłą uznaliby takie spotkanie za mecz międzynarodowy.
Jaki związek, taka organizacja meczu. Jaka organizacja, taki przeciwnik.